2025/09/05



Wrześniowy dramat na Osikówce w Puszczy Niepołomickiej

86 lat temu, 1 września, wybuchła w Polsce II wojna światowa. Zapoczątkowały ją około 4:40 (według innej wersji – 5:40) niemiecki nalot bombowy na miasteczko Wieluń i – późniejszy o kilka minut – ostrzał armatni  z okrętu pancernego Schleswig-Holstein Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Osiem dni później, uroczysko Osikówka w Puszczy Niepołomickiej i Cikowice przyjęły ciała około sześćdziesięciu polskich żołnierzy, poległych w walce z przeważającymi siłami niemieckimi



Historia III batalionu 5 pułku strzelców podhalańskich (III batalionu 156 pułku piechoty rezerwy) 

156 pułk piechoty rezerwy został sformowany w ramach mobilizacji alarmowej i powszechnej pod koniec sierpnia 1939 r. W jego skład weszły: dowództwo pułku i I batalion utworzony przy 1 pułku strzelców podhalańskich (psp) w Nowym Sączu, II batalion – stworzony z II batalionu 2 psp w Sanoku i III batalion – sformowany na bazie III batalionu 5 psp w Przemyślu z dowódcą mjr. Januszem Rowińskim (1899-1994), byłym legionistą, członkiem POW, kawalerem Orderu Virtuti Militari). III batalion przemyskiego psp nigdy nie walczył w składzie macierzystego pułku i nigdy nie dołączył do niego. Pododdział, jako ostatni w przemieszczającym się transporcie przez Tarnów-Kraków w kierunku Trzebini, 2 września został wyładowany w Zabierzowie koło Krakowa. Na rozkaz dowódcy Armii Kraków gen. Antoniego Szylinga skierowano go na Wieliczkę, aby dołączył do przewidzianej dla niego nowej jednostki, tj. 156 pułku piechoty rezerwy, ostatecznie skoncentrowanego w rejonie miejscowości Łazany, niedaleko Wieliczki. 

Pierwsze walki 

4 września 156 pp rez. został przydzielony do 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej i miał za zadanie przejąć obronę na przedpolu Dobczyc. 5 września pułk wszedł do walki, a jednym z jego zadań była osłona odwrotu Armii Kraków. Jego II i III batalion (b. III bat. 5psp) dostał się pod zmasowany ostrzał artyleryjski. Po ustaniu zwycięskich walk I batalionu i 24 pułku ułanów 156 pp rez. pozostał na stanowiskach do następnego dnia. 6 września pułk został okrążony przez niemiecką 3 Dywizję Górską oraz grupę z 2 Dywizji Pancernej. Sytuacja dla oddziału była beznadziejna i dowódca rozkazał dowodzącym batalionami podjęcie prób przebijania się z okrążenia w kierunku Bochni, gdzie sam wcześniej skierował się ze swoim sztabem. Według innej wersji – wobec zerwanej łączności z dowódcą pułku dowódca III batalionu mjr Janusz Rowiński sam podjął decyzję o odwrocie w kierunku Bochni. W związku z dużą dynamiką natarcia Niemców doszło do chaosu decyzyjnego w pododdziale. Zamiast zajęcia pozycji obronnych pomiędzy Książnicami i Niegowicią (pierwsza decyzja), zdecydowano się na przerzucenie batalionu na prawy brzeg Raby, po czym w godzinach popołudniowych nastąpił powrót na lewy brzeg rzeki do Książnic, gdzie baon spędził noc z 6 na 7 września. Rano, po walkach z otaczającymi Niemcami i odskoku, Rowińskiemu udało się powrócić z żołnierzami na drugi brzeg Raby i ukryć w lesie koło Cichawki. Mjr Rowiński jeszcze wieczorem wezwał na odprawę dowódców kompanii i plutonów. Przedstawił im trudną sytuację batalionu, ujawniając przy tym swój zamiar przedzierania się pod osłoną nocy i lasów do Puszczy Niepołomickiej, a następnie na lewy brzeg Wisły, gdzie spodziewał się oddziałów polskich. Dowódcy kompanii otrzymali rozkaz uporządkowania oddziałów i sprzętu oraz zaostrzenia dyscypliny marszowej tak, aby w razie zetknięcia się z Niemcami batalion mógł w zdecydowany sposób przejść do walki na bagnety i granaty. 


Odznaka 5 Pułku Strzelców Podhalańskich. Źródło: Wikipedia

Marsz w kierunku Puszczy Niepołomickiej 

Nastrój w batalionie nie był dobry. Żołnierze – głodni, zmęczeni i niewyspani – kładli się na ziemię przy każdym odpoczynku. W większości mieli odparzone stopy, z których od początku wojny nie zdejmowali nowych trzewików. Niektórzy z gorączki i z pragnienia używali do picia wody z przydrożnych rowów i kałuż, co z kolei powodowało biegunkę. W baonie spadało morale. Zdarzały się przypadki samowoli i lekceważenia rozkazów dowódców (chociażby zakłucie bagnetami Austriaka wziętego wcześniej do niewoli – wbrew zakazowi znęcania się nad nim wydanemu przez dowódcę). Przebywający w lesie żołnierze słyszeli warkot motorów i inne odgłosy przemieszczających się kolumn niemieckich po drogach. W tych warunkach marsz batalionu mógł się odbywać powoli, nocą, po bezdrożach. Po porzuceniu taborów i zakopaniu w lesie zbędnego sprzętu wojskowego (głównie amunicji, granatów i moździerzy) pododdział kontynuował marsz dalej w kierunku północnym. Z 7 na 8 września szpica batalionu stoczyła potyczkę z pododdziałem niemieckim we wsi Rawa. Przemarsz odbywał się dalej nocą przez Sobolów, Grabinę, Nieszkowice Małe, Chełm. 

W Puszczy Niepołomickiej

9 września przed świtem batalion przeszedł wpław przez Rabę i osiągnął skraj lasu między Stanisławicami a Kłajem. Do Puszczy Niepołomickiej wszedł około godz. 5:30, przekroczywszy tor kolejowy obok budki kolejowej w Kłaju. Część żołnierzy pozostała nad Rabą w Cikowicach. Według jednej z wersji mieli oni stanowić ubezpieczenie, a według innej było to przypadkowe odłączenie się od pododdziału. Cały przemarsz odbywał się marszem ubezpieczonym. Okoliczna ludność chętnie służyła za przewodników i udzielała informacji o ruchach wojsk niemieckich, dzięki czemu nie doszło do starcia z Niemcami. Po wkroczeniu do Puszczy batalion maszerował kilka kilometrów dalej szerokim duktem i rozłożył się na wypoczynek w rejonie uroczyska Osikówka, w pobliżu Poszyny, dawnej puszczańskiej osady (obecnie z ośrodkiem hodowlanym żubrów). Na spodziewanych kierunkach zagrożenia wystawiono ubezpieczenie. Tu doszło do sprzeczki dowódcy batalionu z dowódcą 9 kompanii por. Fularzem, który chciał wystawić placówki ochronne. Mjr Rowiński zdecydował, że wystarczą tylko warty oddalone kilkadziesiąt metrów od obozowiska, gdyż chciał mieć w lesie żołnierzy w maksymalnym skupieniu. Żołnierze po wyżęciu mundurów i bielizny z wody, przemoczonych w czasie przeprawy przez Rabę, ułożyli się do upragnionego wypoczynku i snu, ufni, że skoro znajdują się u siebie w kraju i między swoimi, nic im nie grozi lub że zostaną w porę ostrzeżeni o grożącym niebezpieczeństwie. Por. Fularz postanowił jednak sprawdzić czujność wart. Okazało się, że zmęczeni żołnierze zasnęli na posterunkach. Oficerowi pozostało delikatnie ich obudzić i przypomnieć o znaczeniu warty w tej szczególnej sytuacji. 

Zdrada i starcie 

Według jednej z wersji przemarsz batalionu przez Puszczę zauważyła młoda kobieta ze Stanisławic, była robotnica sezonowa w III Rzeszy, Węglowa, i podzieliła się swoim spostrzeżeniem z pracownikiem tartaku w Kłaju, Materną z Dołuszyc (później został volksdeutschem pod nazwiskiem Mattern). Materna podał Niemcom informacje o rozmieszczeniu baonu w lesie i zapewne o sposobie ubezpieczenia, jak i o przejezdności dróg leśnych. Inny przekaz mówi, że Materna sam zauważył przemieszczający się polski pododdział. 

Około 14:00, po uzyskaniu informacji o położeniu polskiego baonu, oddziały niemieckie dowodzone przez Roberta Kocha, przeważające liczebnością żołnierzy kilkukrotnie polski batalion, korzystając z gęstego poszycia leśnego podsunęły się skrycie. Po zlikwidowaniu czterech żołnierzy ubezpieczenia, podchodząc tyralierą na odległość rzutu granatem, zaatakowały odpoczywający baon mjr. Rowińskiego. Kiedy żołnierze zaczęli się zrywać ze snu, chwytać za broń i gorączkowo porządkować oporządzenie, spadła na nich lawina pocisków karabinów maszynowych i wybuchy granatów. Zaskoczenie było kompletne, obrona nieprzygotowana. Część ciężkich karabinów maszynowych – pomimo postoju – nadal była przytroczona do uprzęży końskiej. Zapewne zmęczeni przemarszem żołnierze nie mieli siły zająć się nimi przed snem. Marzyli przecież jedynie o błogim, chociażby krótkim odpoczynku... Niemcy, przebiegając między drzewami, prowadzili intensywny ogień skierowany na żołnierzy polskich. Wprowadzili też do akcji wóz opancerzony, który z drogi leśnej kosił seriami polskie pozycje. Niektórzy Polacy w samej bieliźnie stanowili idealny cel. Po opanowaniu pierwszego zaskoczenia dowódcy starali się przerwać bezwładną strzelaninę i kierować ogień do celów, które wskazywali, ale w tym chaosie dowodzenie siłami było praktycznie niemożliwe. Jedynie tych żołnierzy, którzy byli w zasięgu komend, prowadzili do walki wręcz. Nasilenie walki chwilami słabło lub wzmagało się, potężniały wybuchy granatów to po jednej, to po innej stronie postoju baonu. Mimo zaciętej obrony, nierówny bój zakończył się porażką batalionu. Polscy żołnierze zostali pokonani i rozbici przez przeważające siły wroga. Na pobojowisku w lesie zostało 56 żołnierzy polskich zabitych i śmiertelnie rannych. Niemcy przed odejściem z pola walki dobijali ich strzałami i bagnetami z wściekłości za poniesione straty. Świadczyło o tym to, że po walce niektórzy zabici mieli świeżo zabandażowane rany. Czterech zostało zabitych w Cikowicach. 

Po stronie niemieckiej było trzydziestu kilku rannych, których nakazano ocalałym w starciu polskim żołnierzom załadować na ciężarówki. Nie jest wiadomo, ilu Niemców poniosło śmierć, gdyż po wykopaniu dla nich grobów przez podhalańczyków polecono naszym położyć się twarzą do ziemi, by nie widzieli przebiegu pochówku.
Części żołnierzy polskiego baonu udało się wyrwać z okrążenia i dotrzeć na skraj Puszczy od strony Chobotu. Na chwilę schronili się u miejscowych, m.in. u sołtysa wsi, Franciszka Klimy, ale odnaleźli ich Niemcy i jako jeńców umieścili w polowym szpitalu w Niepołomicach oraz w bocheńskich koszarach. Inni – około trzydziestu żołnierzy 7 kompanii strzeleckiej wraz z mjr. Rowińskim i ppor. Machallą – dotarli w okolice Niepołomic i na rozkaz dowódcy zakopali część broni. Mjr Rowiński, przebrany w cywilne ubranie, schronił się na plebanii w Zabierzowie Bocheńskim, zalecając ochotnikom przebijanie się do Lwowa. 
Po ustaniu walk i odejściu Niemców miejscowa ludność wraz z siostrami PCK pochowała zabitych w zbiorowej mogile na Osikówce, a ciała czterech polskich żołnierzy złożono na cmentarzu parafialnym w Cikowicach. 
Jak napisał po wojnie w swoich wspomnieniach  Leopold Wójcik, były podwładny mjr. Rowinskiego, por. Fularzowi udało się zbiec z niewoli niemieckiej i działając w Armii Krajowej przeżył wojnę. Według relacji Fularza, mjr Rowiński jednak został ujęty przez Niemców i miał zostać zamordowany przez nich w 1940 r.

Polegli na polu chwały 

Na cmentarzu wojennym na Osikówce spoczywają polegli w walce z Niemcami: kpt. Edward Szymański – dowódca 3 komp. CKM, st. sierż. Stanisław Paprzycki – szef kompanii CKM, strz. Stanisław Maciąg, ppor. rez. Stefan Danczak, strz. Jan Majoch, ppor. rez. Jan Wróblewski, strz. Stanisław Mikrut, plut. Jan Mryc, strz. Jan Mytnik, plut. Jan Harmata, strz. Julian Oczkowicz, plut. Józef Rojkowski, strz. Stanisław Ordon, kpr. Stefan Dankowski, strz. Józef Ptak, kpr. Stefan Drużkowski z 2 pp KOP, strz. Edward Pyś, kpr. Stefan Kras, strz. Józef Rosiek, kpr. Wojciech Sitarski, strz. Józef Samek, kpr. Stanisław Szary, strz. Wacław Spadło, st. strz. Antoni Budz, strz. Władysław Smyczyński, strz. Jan Adamczyk, strz. Karol Szpak, strz. Bolesław Adamkiewicz, strz. Władysław Wilk, strz. Władysław Adamik, strz. Kazimierz Ryba, strz. Józef Damon, strz. Piotr Smotrycki, strz. Jan Doktorczyk, strz. Franciszek Surdel, strz. Józef Figiel, strz. Chaim Szermon, strz. Ignacy Groszek, strz. Jan Tabaka, strz. Władysław Holni, strz. Eugeniusz Woźny, strz. Karol Janeczko, nn stop. Stanisław Łapszycki, strz. Józef Kasperkiewicz, inż. Adam Daczyński, strz. Teodor Kotz, Sprężyna (bbd), strz. Marcel Kula, Skiernowicz (bbd) i siedmiu niezidentyfikowanych (razem 56). 


Pomnik na cmentarzu wojennym na Osikówce w Puszczy Niepołomickiej wzniesiony ku czci poległych żołnierzy III batalionu 5 psp. Fot. autor (2025)

Na cmentarzu parafialnym w Cikowicach zostali pochowani: strz. Bolesław Aleksandrowicz, strz. Władysław Karpiński, strz. Józef Samek i strz. Czesław Włodarski. 


Kpt. Edward Szymański, dowódca 3 kompanii CKM III bat. 5 psp, poległy na Osikówce. Źródło: Jarosław Kucybała, Osikówka, ostatni bój podhalańczyków, Wiadomości Bocheńskie nr 2/2009



Grób poległych podhalańczyków w Cikowicach. Źródło: Źródło: Jarosław Kucybała, Osikówka, ostatni bój podhalańczyków, Wiadomości Bocheńskie nr 2/2009 

Kara za zdradę 

Zdrajca został zlikwidowany 21.05.1943 r. około 2:00 na podstawie wyroku sądu specjalnego Polskiego Państwa Podziemnego, przez egzekutorów z wielickiego obwodu krakowskiego Kedywu Armii Krajowej. Zastrzelono go w drzwiach wejściowych do domu. 

Po wykonaniu wyroku na zdrajcy, do Kłaja przyjechało Gestapo. Córki Matterna (nazwisko zmienił wraz z podpisaniem volkslisty w 1942 r.) – Sabina i Katarzyna – jako winnych za śmierć ojca wskazały Niemcom Piotra Wojasa i jego narzeczoną, którzy na skutek tego zostali aresztowani. Poza tym Matternówny żądały zdziesiątkowania mężczyzn w Kłaju, w szczególności spośród robotników zatrudnionych w tartaku i składnicy amunicji. Żądaniu kobiet sprzeciwił się niemiecki oberleutnant (porucznik) ze składnicy, argumentując to tym, że czynu dokonali ludzie obcy, a nie mieszkańcy Kłaja. Przyznał ponadto, że po zgładzeniu Matterna, w nocy, otrzymał od egzekutorów pisemną groźbę srogiego odwetu w przypadku rozstrzelania kogokolwiek z Kłaja za śmierć volksdeutscha. Niemcy musieli się poważnie liczyć z zapowiedzią rewanżu ze strony podziemia, bo oficjalnie nie przeprowadzili akcji odwetowej. Doskonale zdawali sobie sprawę, że nie byliby w stanie zapewnić bezpieczeństwa wszystkim niemieckim pracownikom tartaku czy składnicy. 

W kolejną noc tartak został podpalony (nie ma pewności, które podziemne ugrupowanie tego dokonało). Pożar objął również złożone w trumnie zwłoki Matterna, wystawione w tartaku przed mającym się odbyć uroczystym pogrzebem. 





Komunikat Walki Cywilnej z 17.06.1943 r. zawierający m.in. informację dotyczącą zgładzenia Materny/Matterna. Źródło: Oddziałowe Archiwum IPN w Krakowie


Egzekucja zdrajcy i podpalenie tartaku były bezpośrednią przyczyną przyspieszenia realizacji gestapowskiego rozpracowania prowadzonego wobec miejscowego podziemia. Gestapo zrealizowało je w okresie 25-29 maja 1943 r. w Szarowie w drodze prowokacji, z wykorzystaniem dwóch swoich agentów, Polaków, z których jeden był dobrze znany szarowianom i dlatego wzbudził u nich zaufanie (przebieg tych wydarzeń opisałem m.in. w książce „II wojna światowa W Staniątkach i okolicy”).

Jeden z synów Matterna, Jakub, od 1942 r., po podpisaniu volkslisty został funkcjonariuszem Sonderdienstu, jednostki pełniącej rolę pomocniczą dla policji niemieckiej i innych służb bezpieczeństwa. Po wojnie, zamieszkując z żoną w Bochni, został zatrzymany 30 maja 1945 r., następnie aresztowany i skazany na dwa i pół roku pozbawienia wolności za zgłoszenie przynależności do narodowości niemieckiej. Karę odbył w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie. Jego żona, Stanisława, za taki sam czyn została skazana na dwa lata więzienia. Drugi syn Matterna, Jan, był brygadzistą w tartaku. Dał się poznać robotnikom jako ich bezwzględny gnębiciel.  


Postanowienie Prokuratora Specjalnego Sądu Karnego w Krakowie o odosobnieniu (umieszczeniu w obozie pracy) Jakuba Matterna. Źródło: Oddziałowe Archiwum IPN w Krakowie


Zasłużyli na chwałę i wieczną pamięć 

Oficerowie i żołnierze III batalionu 5 pułku strzelców podhalańskich (III batalionu 156 pułku piechoty rezerwy), układając się rankiem 9 września 1939 r. do snu na Osikówce, zasypiali w przeświadczeniu, że znajdują się w miejscu, gdzie Niemcy nie powinni ich zaskoczyć – przecież byli wśród swoich. Zawiodła ich czujność. Okazało się, że pomiędzy swoich wkradli się zdrajcy. Wobec dużej przewagi wroga nie mieli szans na zwycięstwo w potyczce, ani na wyjście z okrążenia bez strat. Przy swoim dowódcy, mjr. Rowińskim, zostali ci, którzy przeżyli wcześniejsze walki – najwierniejsi z wiernych przysiędze wojskowej, Ojczyźnie i narodowi polskiemu. Los rzucił ich na teren dzisiejszej gminy Kłaj z odległego powiatu przemyskiego i sąsiednich. Prawie wszyscy pochodzili z tamtych stron i karnie stawili się do miejsca mobilizacji pod koniec sierpnia 1939 r. w celu obrony kraju przed najeźdźcą. 

Miejscowe społeczeństwo, lokalne samorządy, służby, wojsko, instytucje, organizacje, parafie udowadniają, że polegli żołnierze pozostali na zawsze faktycznie wśród swoich. Corocznie zaświadczają o tym poprzez gromadzenie się w miejscu ich śmierci, by w modlitewnej zadumie i przy zachowaniu wojskowego ceremoniału oddać poległym cześć. Na tę cześć i wieczną chwałę zasłużyli.


Poczet sztandarowy i kompania reprezentacyjna 5 Batalionu Strzelców Podhalańskich w Przemyślu podczas corocznej uroczystości na Osikówce, 5 września 2025 r. Fot. autor



Poczty sztandarowe instytucji, organizacji, szkół na Osikówce, 5 września 2025 r. Fot. autor




Przedstawiciele Sejmu RP, lokalnych samorządów, służb, instytucji, organizacji oraz mieszkańcy okolicznych miejscowości na Osikówce, 5 września 2025 r. Fot. autor


2025/08/25



„Ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” w Niepołomicach


Skazani na zagładę Żydzi zachowywali się w miarę spokojnie. Znali tę trasę, więc prawdopodobnie myśleli, że jadą do Bochni. Dopiero gdy samochody skręciły w prawo w las (w miejscu, gdzie obecnie zamontowany jest szlaban za  parkingiem, a po wojnie funkcjonował ośrodek wypoczynkowy „Krakowianka”), podniósł się wrzask i lament. W tym momencie Żydzi zdali sobie sprawę, że nadchodzi tragiczny koniec.





Żydzi w Niepołomicach

Jak podaje portal Sztetl, Żydzi zaczęli się osiedlać w Niepołomicach w połowie XVIII wieku (istnieje jednak także przekaz, zgodnie z którym pierwsi byli tu już za króla Kazimierza Wielkiego). Społeczność rozwijała się, a jej udział w ogólnej liczbie mieszkańców Niepołomic od 1880 r. wynosił około 11 procent (400–500 osób) i ciągle wzrastał, do około 800 osób przed wrześniem 1939 r. i około dwóch i pół tysiąca w 1942 r. (wg Mojżesza Grünbauma).   
Od XIX wieku Żydzi mieli swoją szkołę religijną (cheder) i synagogę z przyległym do niej cmentarzem (kirkutem). W Niepołomicach przed wybuchem II wojny światowej były dwie synagogi – jedna przy dzisiejszej ulicy Bohaterów Getta, druga w pobliżu dawnego Dorbudu, a także żydowska łaźnia rytualna (mykwa) i ubojnia drobiu koszernego. Niepołomiccy Żydzi trudnili się przede wszystkim handlem i większość sklepów różnych branż należała do nich (najwięcej przy rynku). Byli właścicielami 16 karczm, zajmowali się też drobnym rzemiosłem. W okresie międzywojennym prowadzili składy (hurtownie): Polskiego Monopolu Tytoniowego, Polskiego Monopolu Spirytusowego (Pinkus Blumenfrucht), skład mąki (Warmann), skład węgla i drewna (Efraim Mames), a także piekarnie (Liban i Blonder) oraz restaurację (siostry Gresslerówny). Najbardziej znanymi w Niepołomicach żydowskimi rodzinami kupieckimi byli: Mamesowie, Kalfussowie, Wolffowie, Mayerowie, Blumenfruchtowie, Wasserbergowie, Pinkesfeldowie.
Przed 1 września 1939 r. Żydzi mieli dwóch przedstawicieli w 15-osobowej radzie miejskiej. Znanymi i szanowanymi wśród mieszkańców Niepołomic byli m.in. adwokat Adolf Baumfeld, lekarze: Adolf Pessel i Józef Wittlin, aptekarz Jakub Katz oraz utalentowani skrzypkowie: Leibek Blumenfrucht i Dawidowicz. Istniały organizacje dobroczynne Bikur Cholim i Gemilut Chesed, które wspomagały ubogie dzieci, starców i chorych.
W 1923 r. powstał Żydowski Klub Sportowy Puszcza, posiadający własną drużynę piłkarską. Klub działał tylko trzy lata, a nazwę po nim, tj. Klub Sportowy Puszcza, przejęła Niepołomianka. Dzieci żydowskie uczące się w chederach uczęszczały równolegle do polskich szkół podstawowych i szkoły handlowej.
Relacje pomiędzy społecznością żydowską i ludnością chrześcijańską układały się w Niepołomicach na ogół poprawnie, aczkolwiek dochodziło do zatargów, głównie na tle ekonomicznym. Na przykład gdy członkowie kółka rolniczego na Jazach chcieli przeciwstawić się żydowskiej dominacji w skupie cieląt i zaoferowali wyższe ceny, Żydzi – uznając to za przejaw antysemityzmu – skierowali sprawę do sądu (wg ustaleń p. Tadeusza Jasonka). Pod koniec XIX w., jak podaje p. Jasonek, w radzie miejskiej poruszono temat rzekomego zagrożenia pożarowego na składzie węgla prowadzonym przez Mamesów. Rozważano nawet głosowanie w tej kwestii, ale gdy Mames zadeklarował wpłatę do kasy miasta 125 złotych reńskich – z czego część miała być przeznaczona na potrzeby straży ogniowej – więcej już tego problemu nie podnoszono. Według żydowskiego mieszkańca przedwojennych Niepołomic, Eliasza Richtera, pomimo że członkowie obu społeczności odnosili się do siebie grzecznie, nie darzyli się zaufaniem. 
Niepołomiccy Żydzi nie prowadzili ożywionej działalności politycznej, ale byli wśród nich zwolennicy partii religijnych, organizacji syjonistycznych i lewicowych.


Cmentarz żydowski (kirkut) przy ul. Bohaterów Getta w Niepołomicach. Fot. autor (2022)

Konferencja w Wannsee

12 grudnia 1941 roku Adolf Hitler wygłosił w Kancelarii Rzeszy przemówienie, w którym oskarżył Żydów o rozpętanie wojny światowej. Joseph Goebbels zapisał w swoim dzienniku: „Co do kwestii żydowskiej Führer jest zdecydowany zrobić z tym porządek. Przepowiedział, że jeżeli wywołają kolejną wojnę światową, doświadczą własnego unicestwienia. To nie były puste słowa. Oto mamy wojnę światową. Unicestwienie żydostwa musi stać się nieuniknionym skutkiem. Na tę kwestię trzeba patrzeć bez sentymentów". 
16 grudnia 1941 roku gubernator Hans Frank, zwracając się do wysokich urzędników administracji, powiedział: „W Generalnym Gubernatorstwie mamy 2,5 miliona – a z tymi, którzy są spokrewnieni i tym podobne, 3,5 miliona Żydów. Nie możemy rozstrzelać 3,5 miliona Żydów, nie możemy ich otruć, ale musimy być w stanie podjąć kroki prowadzące do skutecznej eksterminacji".
20 stycznia 1942 roku na konferencji w Wannsee pod Berlinem Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) przedstawił plan „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej", którego konsekwencją miała być eksterminacja 11 milionów europejskich Żydów. Organizatorem i prowadzącym konferencję był Reinhard Heydrich, szef RSHA. Sekretarz stanu Generalnego Gubernatorstwa Josef Bühler zabiegał na konferencji, aby realizację „ostatecznego rozwiązania” zacząć od jego terenu, na którym przebywało 2,5 miliona Żydów.

Obozy zagłady

Po konferencji w Wannsee, w celu przyspieszenia działań eksterminacyjnych, Niemcy rozpoczęli budowę obozów zagłady, w których Żydzi mieli być mordowani w komorach gazowych. Pierwszy taki obóz powstał jeszcze w grudniu 1941 roku w Chełmnie nad Nerem. Kolejne obozy to: Bełżec, Sobibór, Treblinka, Majdanek i Auschwitz-Birkenau.
Do obozów zagłady Żydów przywożono z gett utworzonych przez Niemców na zajętych przez nich ziemiach polskich, a także z innych krajów europejskich okupowanych przez III Rzeszę. Ogromna większość ofiar mordowana była tuż po przybyciu do obozów. Wypędzeni z wagonów ludzie musieli zostawić bagaż, a następnie pod pozorem kąpieli kierowano ich do przypominających łaźnie komór gazowych, gdzie byli uśmiercani. Zwłoki pomordowanych uprzątali więźniowie z Sonderkommano, paląc je w krematoriach lub specjalnych dołach.
Stworzony przez Niemców system eksterminacji ludności żydowskiej był niezwykle i przerażająco sprawny. Na przykład w Treblince w ciągu jednego dnia można było zagazować 10–12 tysięcy osób.
Oblicza się, że w obozach zagłady Niemcy zamordowali blisko 3 milionów Żydów. W Auschwitz-Birkenau około 960 tysięcy, w Treblince około 900 tysięcy, w Bełżcu około 500 tysięcy, w Sobiborze około 250 tysięcy, w Chełmnie nad Nerem około 150 tysięcy, a na Majdanku około 60 tysięcy.
Poza obozami zagłady Żydzi ginęli w masowych egzekucjach, umierali z głodu i chorób w gettach, w czasie transportów na miejsce Zagłady, a także podczas „Marszów Śmierci" organizowanych przez Niemców w czasie ewakuacji obozów pod koniec wojny. Liczbę Żydów zamordowanych przez Niemców i ich sojuszników w czasie II wojny światowej ocenia się łącznie na około 6 milionów. Prawie 5 milionów z nich zgładzono na ziemiach polskich okupowanych przez III Rzeszę. Blisko 3 miliony ofiar to polscy Żydzi.

Żydzi w Niepołomicach pod okupacją niemiecką

8 września 1939 r. rano Niemcy wkroczyli do Niepołomic. Członkowie specjalnego pododdziału SS zgromadzili Żydów w rynku i, przeklinając, obwiniali ich za wywołanie wojny oraz głosili, że powinni zostać rozstrzelani. Po obcięciu niektórym Żydom bród w połowie długości, ciągnęli ich za resztę zarostu i nakazali im śpiewać oraz tańczyć. Prawdopodobnie zachowanie SS-manów było obliczone na przekonanie Polaków żywiących niechęć czy nienawiść do Żydów, że mogą i powinni również ich prześladować. Następnie Niemcy kazali Żydom uciekać i oddawali strzały w powietrze. W tym samym dniu przymusili młodego Żyda o nazwisku Israel Lowfer (nazwisko podawane przez E. Richtera, wg M. Grünbauma natomiast brzmiało ono Leibler) do podpalenia synagogi. Chłopak pod groźbą zastrzelenia podpalił stos drewna oblany benzyną przez Niemców, ułożony wewnątrz obiektu, i ledwo uszedł z życiem z pożaru, wyskakując przez okno (później i tak zginął).
Niektórzy żydowscy mieszkańcy miasta, wobec postępującej ofensywy Niemców, uciekli w kierunku wschodnim. Już w pierwszym roku wojny sytuacja Żydów pogarszała się. Wprawdzie mogli jeszcze mieszkać w swoich domach, ale wprowadzone przez okupanta antyżydowskie prawo degradowało tę społeczność. Poza ograniczeniem swobód osobistych Żydzi byli pozbawiani majątków, a także zablokowano im konta i depozyty. Dzieciom odebrano możliwość uczęszczania do szkoły. Zakazano uboju rytualnego i uczęszczania do synagog. Żydzi w wieku od 14 do 60 lat zostali zobowiązani do przymusowej pracy, najczęściej w postaci robót publicznych (sprzątanie miasta, odśnieżanie itd.). Społeczność żydowska często spotykała się z wrogością, pogardą i wyzyskiem, była prześladowana przez granatową policję. Np. policjant Gaweł był bezwzględny w ściąganiu haraczy. Wśród niepołomiczan czy mieszkańców okolicznych wsi były jednak osoby współczujące Żydom z powodu ich tragedii czy pomagające im. Heroizm tych ludzi to temat na osobną historię.
Już w grudniu 1939 r. na wszystkich Żydów powyżej 12. roku życia mieszkających na terenie GG nałożono obowiązek noszenia na prawym ramieniu białych opasek z niebieskim znakiem gwiazdy Dawida, a od 1941 r. zmuszano ich do naszywania na wierzchnie ubrania żółtych gwiazd. Takim samym znakiem musieli oznaczyć swoje sklepy i inne przedsiębiorstwa, które wkrótce też utracili. Władze miejskie Niepołomic rozdysponowały zakłady pomiędzy ludzi ubiegających się o ich prowadzenie. Kilkoro świadków zeznało po wojnie, że jeden z lokali w rynku został przydzielony rodzinie Szczepańskich za rzekomym poparciem administracji niemieckiej (dokumentu ze stosowną niemiecką adnotacją jednak nie odnaleziono). 
Na początku Żydom nie wolno było chodzić na pocztę. Przesyłki mogli nadawać i odbierać z zagranicy tylko za pośrednictwem Judenratu (Rady Żydowskiej, której przewodził krewny ww. Efraima Mamesa – kupiec Chaim Mames). Zasadniczo Judenraty utworzone na polecenie Niemców nie cieszyły się dobrą opinią wśród Żydów, gdyż wykonywały polecenia okupanta.
We wtorki (czyli dni targowe) do godziny 11:00 Żydzi nie mogli wychodzić poza dom, a w szczególności wychodzić na rynek, by zakupić żywność. Zakaz ten został wprowadzony przez władze niemieckie rzekomo w reakcji na petycję skarżących się niepołomiczan nie-Żydów, że Żydzi wszystko im wykupują i „robią pasek” (wykupują deficytowy towar i sprzedają go po wyższej cenie). Żydzi próbowali omijać zakaz i nabywać żywność „od bab” idących na targ na drodze biegnącej przez Puszczę Niepołomicką. Gdy Niemcy się zorientowali, zaczęli wysyłać na tę drogę swoje patrole. 
W Niepołomicach uprawiano handel wymienny, np. litr spirytusu można było wymienić na 4 kg mąki chlebowej i 2 kg mąki białej na bułki. Lekarze żydowscy mogli leczyć tylko pacjentów pochodzenia żydowskiego – pomimo że pozostali lekarze nie zawsze byli w stanie pomóc potrzebującym (w Niepołomicach była dość silna konkurencja w świadczeniu usług lekarskich, w tym wśród lekarzy pochodzenia żydowskiego). W 1940 r. Żydom ograniczono możliwość zmiany miejsca zamieszkania.
Według Mojżesza Grünbauma niepołomicki Judenrat został utworzony na polecenie bocheńskiego Landukommissara (komisarza ziemskiego) Baumanna 19 lutego 1942 r., jednak to prawdopodobnie błędna data. Irena Glück w swoim dzienniczku wspomina bowiem o niepołomickiej żydowskiej tzw. Radzie Starszych już w marcu 1941 r. Zastępcą prezesa Judenratu był właśnie wspomniany Mojżesz Grünbaum, jednocześnie pracownik terenowej agendy Żydowskiej Samopomocy Społecznej (ŻSS). Warto odnotować, że przeżył późniejszą akcję deportacyjną. Był więźniem kilku obozów, ale doczekał końca wojny. 
ŻSS została powołana za przyzwoleniem okupanta już w 1939 r. i zajmowała się dobrowolną opieką nad ludnością żydowską zamieszkałą w Generalnym Gubernatorstwie. Zebrane środki pieniężne, żywność, lekarstwa i odzież trafiały do najbardziej potrzebujących. W maju i czerwcu 1941 r. w najuboższej części społeczności żydowskiej występowały masowo tyfus plamisty i brzuszny oraz zawszenie.
Od lata 1940 r. w Niepołomicach zwiększała się liczba Żydów, gdyż do miasta przybywali przesiedleni z ziem wcielonych do III Rzeszy, pierwsi z Kalisza. Trafili tu również Żydzi uznani przez Niemców za zbędnych w Krakowie. Nie otrzymali oni arbeitskarte – legitymacji poświadczającej miejsce zatrudnienia, wydawanej w okresie okupacji przez niemieckich pracodawców, której posiadanie chroniło ludzi przez wywózką na roboty do Niemiec. Zostali objęci przesiedleniem do innych miejscowości w ramach „oczyszczania” Krakowa z tej nacji (miasto miało być „Judenrein” – „wolne od Żydów”). Żydzi ci znaleźli się w jeszcze gorszej sytuacji niż miejscowi, gdyż byli pozbawieni kontaktów i lokalnych znajomości, aczkolwiek większość z nich była dość zasobna w środki finansowe, przynajmniej na początku. 


Zarządzenie niemieckie z 7 kwietnia 1941 r. nakazujące Żydom przesiedlenie się do wytypowanych gmin. Źródło: Archiwum Narodowe w Krakowie


Ankiety osób pochodzenia żydowskiego urodzonych w Niepołomicach oraz Staniątkach, zamieszkałych w Krakowie i zmuszonych do przesiedlenia. Zbiory Centralnej Biblioteki Judaistycznej


Bronisława Grünspan, ur. 1.06.1913 r. w Niepołomicach, zam. w Krakowie, ul. Wrocławska 51.



Henryk Scheuer, ur. 20.07.1928 r. w Niepołomicach, zam. w Krakowie, ul. Przemyska 6, uczeń.



Nuchym Alster, ur. 4.04.1906 r. w Staniątkach, zam.  Kraków, ul. Estery 5, robotnik.



Izak Preiss, ur. 18.12.1897 r. w Staniątkach, zam. Kraków, ul. Nadwiślańska 21, prywatny urzędnik.

Niepołomicki Judenrat zwracał się do ŻSS z dramatycznymi prośbami o zwiększenie dla nich przydziałów żywności, która drożała w szybkim tempie. Np. chleb w maju 1941 r. podrożał z 7 zł/kg do 14 zł; w tym samym roku w okresie kilku miesięcy pszenica zdrożała z 1000 zł/100 kg do 1500 zł, jaja z 50 gr do 1,20 zł, ziemniaki z 60 gr/kg do 2 zł, a masło z kilkunastu zł/kg do 35–40 zł. Ponadto niektóre towary były trudno dostępne nawet na kartki, jak np. mięso (podane ceny dotyczą towarów oferowanych w systemie pozakartkowym, który reglamentował je w głodowych racjach). Żeby przeżyć, ci, którym skończyły się pieniądze i nie mieli żadnych dochodów, musieli wyprzedawać wszystko, co posiadali. 
Drożyzna dotykała prawie wszystkich mieszkańców. Niemcy próbowali reagować na to, ustanawiając oficjalny cennik, ale okazał się on trudny do wyegzekwowania. Wyjątek stanowiły zamożne rodziny żydowskie, jak np. Zuckermanowie, których było stać nawet na wystawne przyjęcia, np. to wyprawione wg pamiętnika Ireny Glück 18 czerwca 1941 r. – „z wódką, kanapkami z sardynkami i wątróbką i jajkami, byczkami w sosie, serem żółtym, cebulką, kurczakami z ziemniaczkami, mizerią i babką z czarną kawą”. Zuckerman był bardzo przedsiębiorczy i robił interesy z Niemcami.
W 1941 r. Niemcy zdemolowali żydowski cmentarz, a w grudniu tegoż roku nakazano Żydom oddać do Judenratu wszystkie futrzane rzeczy. Działo się to w środku mroźnej zimy. Okrutny nakaz był surowo egzekwowany. Świadczy o tym aresztowanie prezesa niepołomickiego Judenratu, gdy u jednej z Żydówek znaleziono futro. 
Z dostępnych relacji wynika jednak, że generalnie żołnierze niemieccy stacjonujący w Niepołomicach i Staniątkach nie gnębili mieszkańców, w tym tych pochodzenia żydowskiego (w przeciwieństwie do Forstschutzu – niemieckiej straży leśnej). Rezydujący w staniąteckim klasztorze lekarz (oficer) udzielał pomocy medycznej potrzebującym mieszkańcom. Żołnierze wydawali staniątczanom posiłki z kuchni polowej ustawionej na placu przed szkołą. W zdecydowanej większości wojskowi byli w młodym wieku i pochodzili z Pomorza oraz Śląska. Kilku z nich współpracowało z miejscowym podziemiem. Ich rodzice, którzy podpisali Niemiecką Listę Narodowościową (Deutsche Volksliste), mieli słabe związki z Niemcami, ale to wystarczyło by zaliczono ich do IV grupy (osoby pochodzenia niemieckiego, które spolonizowały się i przed 1939 rokiem aktywnie współpracowały z władzami polskimi). Nie przewidzieli, że z chwilą osiągnięcia wieku poborowego po ich synów lekką ręką sięgnie Hitler. 

Glückowie w Niepołomicach

2 marca 1941 r. z Krakowa do Niepołomic przybyła żydowska rodzina 16-letniej Ireny Glück – w związku z nakazem opuszczenia Krakowa (Aussiedlung). Dziewczyna, jedynaczka, przyjechała tylko z matką. Ojciec – Leon Glück, lekarz (zmobilizowany w sierpniu 1939 r. jako oficer Wojska Polskiego cudem uniknął niewoli sowieckiej – uciekł z szeregu jeńców z pomocą pewnego czapnika na granicy) pozostał jeszcze w Krakowie. 
Pierwsze lokum Glückowie wynajęli przy ulicy Kościuszki i umeblowali je sprzętem przywiezionym wcześniej z poprzedniego miejsca zamieszkania. Na drugi dzień matka z córką dowiedziały się, że muszą stawić się do Krakowa po odbiór kenkart. Przyjechały do swojego mieszkania w Podgórzu. 6 marca po odbiorze kenkart Glückowie dowiedzieli się, że ich lokal został włączony do planowanego getta. 8 marca Glück podjął decyzję o wyjeździe do wynajętego mieszkania w Niepołomicach. Prawdopodobnie decyzja została powzięta po tym, jak SS-man sympatyzujący z córką ich znajomej powiedział, że „getto będzie tylko czasowo, gdyż Frank nie będzie mieszkał w Krakowie z Żydami”.
Przed wyjazdem Glückowie dowiedzieli się, że wynajęte u pp. B. za 100 zł mieszkanie wraz z ich meblami (oprócz łóżka i kanap) zostało zajęte na kwaterę wojskową. Nie udało im się odzyskać chociażby części kwoty zapłaconej z góry za miesiąc wynajmu. Do Niepołomic przyjechali 13 marca pod opieką jednego z naczelników policji granatowej w Krakowie (prawdopodobnie był znajomym Glücka). Irena przeklinała miasteczko, nazywając je wstrętną i zapadłą dziurą z dużą ilością wojska niemieckiego. Dziewczyna nie mogła pogodzić się z tym, że Żydzi muszą kłaniać się każdemu żołnierzowi niemieckiemu. Pierwszą noc Glückowie przespali u państwa Mehlów, a następnie wynajęli mieszkanie przy ulicy Wąskiej u nauczycielki, p. Semlickiej (Irena wyrażała się o niej z wielkim szacunkiem). 
Na początku byli w nienajgorszej sytuacji materialnej, gdyż mieli pewne zasoby gotówki, a Leon uzyskał prawo do praktyki na terenie miasta – przy czym musiał się mieć na baczności, gdyż prowokacyjnie podsyłano mu katolickich pacjentów. Gdy Judenrat nakazał mu płacić 100 zł do kasy rady, Irena – choć przyznała, że to bardzo mała kwota – zapisała uwagę pod adresem członków niepołomickiej Rady Starszych w pamiętniku prowadzonym od 1940 r.: „Te Żydy to straszne dranie.”. Warto jednak zauważyć, że opinie na temat niepołomickiego Judenratu były podzielone wśród samych Żydów. Glücków było jeszcze stać, by córka pobierała lekcje angielskiego i łaciny u korepetytorki p. Rauch w domu p. Kołkowej w Boryczowie.
Na początku grudnia 1941 r. rodzina przeprowadziła się do dwupokojowego mieszkania z elektryką i wc w domu pp. Królikowskich, tuż przy rynku, za 180 zł. Lokal był dość wygodny, ale zimny. Gdy przed położeniem się do łóżka było w nim 10 stopni, to rano już tylko 1–3.


Dane rejestracji archiwalnej Żydowskiego Instytutu Historycznego dotyczące Pamiętnika Ireny Glück.


„Przesiedlenie” do Wieliczki

10 czerwca 1942 r. do Niepołomic przybył kierownik bocheńskiej ekspozytury powiatu krakowskiego, pełnomocnik starosty, który w jego imieniu częściowo zajmował się sprawami żydowskimi. Zapowiedział utworzenie getta na Piaskach, przy czym nie doszło wówczas do wywózek ani rozstrzelań. Prawdopodobnie dlatego, że Niepołomice nie sprawiały kłopotów staroście. 
W lipcu Landkommissariat nałożył na niepołomickich Żydów kontrybucję w wysokości trzystu tysięcy złotych. Judenrat wynegocjował tę kwotę z żądanych czterystu tysięcy. 11 sierpnia wpłacono pieniądze (po siedemdziesiąt tysięcy zrzucili się Silberstein i Zuckerman). Nikt nie mógł przypuszczać, że już za około tydzień od wpłaty Niemcy przystąpią do lokalnej realizacji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. 
Jeszcze na początku sierpnia w Niepołomicach założono wspólnotę produkcyjną (Gemeinschaft), która pracowała dla wojska niemieckiego. Zatrudnieni w niej Żydzi za minimalną płacę m.in. naprawiali elementy używanej odzieży. To nie płaca była jednak najważniejsza, lecz arbeitskarte, który chronił przed wywózką.
18 sierpnia rozeszła się wieść, że Żydzi z Niepołomic mają być przesiedleni do Wieliczki. Faktycznie okazało się, że Niemcy zobowiązali niepołomicki Judenrat, by wszyscy Żydzi mieszkający w Niepołomicach, bez względu na wiek i płeć, stawili się w Wieliczce do 22 sierpnia (podobnie w Wieliczce stawić się mieli również Żydzi m.in. z Gdowa i Mogiły). Polecenie wydał kierownik podreferatu IVB1 krakowskiego Gestapo SS-Haupscharfürer Wilhelm (Willi) Kunde zajmujący się sprawami żydowskimi. Dla zmylenia przesiedleńców puszczono informację, że w Wieliczce będzie utworzone getto z zapewnionym wyżywieniem. 
Niektórzy z niepołomickiej społeczności żydowskiej, przeczuwając podstęp, postanowili się ukryć lub zbiec z Niepołomic. Tak właśnie uczynili m.in. rodzina Glücków oraz E. Richter. Niestety – w przypadku Glücków gehenna tylko odwlekła się w czasie. Uciekli do Krakowa, a gdy 28 października 1942 r. przeprowadzano kolejne wysiedlenie Żydów z  krakowskiego getta, całą trójkę umieszczono w transporcie do Bełżca. W ostatniej chwili Leon Glück został wyciągnięty z transportu i przeżył wojnę. Żona i córka niewątpliwie zginęły w obozie zagłady w Bełżcu.


Aneks do pamiętnika Ireny Glück przekazany do Państwowego Muzeum na Majdanku przez Tadeusza Kukuczkę. 

22 sierpnia Żydów zgromadzonych w niepołomickim rynku i jego okolicach załadowano na furmanki opłacone z nałożonej na nich kontrybucji i przewieziono wielką kolumną do Wieliczki (według innej wersji wywózka została przeprowadzona w okresie 20–22 sierpnia). Ocalała z zagłady Amalia Mames podała, że zabroniono indywidualnego opuszczania miasta. W wysiedleniu Żydów z Niepołomic brali udział „odemani” (członkowie żydowskiej służby porządkowej – Jüdischer Ordnungsdienst ) oraz granatowi policjanci z niepołomickiego posterunku. W powojennej relacji świadek Anna Steinberg podała, że zarówno policjanci żydowscy, jak i polscy zachowywali się przyzwoicie, tj. nie byli natarczywi. Zasadniczo odemani byli bardzo brutalni wobec swoich rodaków. Natomiast komendant posterunku Jan Ratajczak wyróżniał się dużą agresją wobec wywożonych Żydów. Bił ich, poganiał i groził bronią.


Odprawa służbowa odemanów – członków żydowskiej służby porządkowej (Jüdischer Ordnungsdienst) w Bochni. Źródło: „Wiadomości Bocheńskie” nr 3/2015


Selekcja

Kunde przybył do Wieliczki 24 sierpnia. Nakazał zorganizowanie w mieście szpitala dla Żydów i umieszczenie w nim chorych wymagających hospitalizacji. W ten sposób podstępnie zorganizował i przeprowadził selekcję osób przeznaczonych w pierwszym rzędzie do szybkiej likwidacji. 
26 sierpnia wieczorem wielicki Judenrat otrzymał polecenie zgromadzenia wszystkich Żydów (oprócz pacjentów i personelu szpitala) na bogucickich łąkach, niedaleko stacji kolejowej, do godziny 7:00 następnego dnia. Nakaz egzekwowali żandarmi i SS-mani. Tych, którzy nie stawili się, rozstrzeliwano na ulicach lub w domach. 


SS-Haupscharfürer Wilhelm (Willi) Kunde, kierownik podreferatu IVB1 krakowskiego Gestapo zajmującego się tematyką żydowską, komisarz kryminalny. Źródło: Oddziałowe Archiwum IPN w Krakowie

27 sierpnia od rana na łąkach żandarm w obecności SS-manów przeprowadzał selekcję i spośród około dziesięciu tysięcy Żydów (inne szacunki wskazują na sześć tysięcy; M. Grünbaum podaje liczbę około ośmiu tysięcy – sam był wśród selekcjonowanych i skierowany został do obozu pracy) wybrał około 600 najsłabszych, chorych, i odstawił ich w osobne miejsce. Około 11:00 przybył kierownik krakowskiego Arbeitsamtu (urzędu pracy) w towarzystwie oficerów Gestapo. Wybrał około 1000 najsilniejszych mężczyzn do obozów pracy w Stalowej Woli i Płaszowie. Pozostałych załadowano do wagonów, a transport został skierowany do Bełżca, do obozu zagłady. Podane liczby są jedynie przybliżone – stanu faktycznego dziś nie sposób ustalić.

Transport na miejsce kaźni

Jeszcze 26 sierpnia pacjenci wraz z personelem wielickiego szpitala (113 osób) zostali wywiezieni do Puszczy Niepołomickiej i rozstrzelani na Kozich Górkach. Na drugi dzień osoby wyselekcjonowane na łąkach jako najsłabsze przewożono na egzekucję w to samo miejsce. Świadkowie z Niepołomic relacjonowali, że przez miasto przejeżdżały odkryte samochody ciężarowe w kolejności: najpierw auto z wapnem w workach, za nimi samochód z Żydami (według  M. Grünbauma w każdym transporcie były dwa samochody z Żydami). Mieszkańcy rozpoznawali wśród wiezionych ludzi znajomych. 
W kolejnym aucie jechał około 20-osobowy pluton SS (niektórzy niepołomiczanie twierdzili, że to byli żandarmi). Kolumna była eskortowana przez SS-manów jadących na motocyklach i w jednym odkrytym samochodzie osobowym z karabinem maszynowym MG 42. Inny świadek, Stefan Fitowski ze Staniątek, zeznał, że w tym dniu około południa widział przejeżdżające przez Podłęże samochody z Żydami i wśród nich rozpoznał swojego sąsiada Romana Paperle. Przypuszczając, że wiezieni są na egzekucję, udał się do swojego szwagra Ignacego Michalca mieszkającego w Staniątkach (na Podborzu) i wspólnie udali się w pobliże miejsca kaźni. 
Skazani na zagładę Żydzi zachowywali się w miarę spokojnie. Znali tę trasę, więc mogli myśleć, że jadą do Bochni. Dopiero gdy samochody skręciły w prawo w las, podniósł się wrzask i lament. W tym momencie Żydzi wiedzieli już, że nadchodzi tragiczny koniec. Niecałe półtora kilometra prostej, potem skręt w lewo i po stu kilkudziesięciu metrach leśnym duktem znajdowali się w miejscu przeznaczenia. Z relacji świadków wynika, że gdy zorientowali się, co ich czeka, zaczęli wyrzucać do lasu cenne przedmioty. W Puszczy czekały przeznaczone dla nich doły. Według zeznania Ignacego Michalca złożonego przed sędzią Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich (OKBZH) w Krakowie doły zostały wykopane na trzy dni przed egzekucją przez junaków z niepołomickiego Baudienstu (byli to młodzi Polacy przymusowo wcieleni do niemieckiej służby budowlanej). Doły miały wymiary: długość około 8 m, szerokość około 2,5 m i głębokość około 2 m. Były wykonane w układzie pięcioramiennej gwiazdy.

Egzekucje

Po przyjeździe na miejsce stracenia Żydom nakazano rozebrać się do naga i ustawiano ich w szeregu, przy krawędzi dołu. Tych, którzy nie chcieli się rozebrać, a także dzieci, rozbierali junacy z Baudienstu. Oporni byli bici drewnianymi pałkami, do czego mieli się przyznać junacy w rozmowie z Józefem Rerutkiewiczem. 
Stefanowi Fitowskiemu, Ignacemu Michalcowi i Franciszkowi Podoleckiemu udało się zbliżyć do miejsca kaźni na około kilkadziesiąt metrów, skąd z ukrycia obserwowali egzekucje przez około półtorej godziny. F. Podolecki nie zdążył złożyć zeznania przed śmiercią, ale Fitowski i Michalec stwierdzili w zeznaniach przed OKBZH, że SS-mani osobiście ściągali Żydom pierścionki, kolczyki, bransolety, zegarki. Niemcy wyrywali ofiarom zęby (zapewne też ze złota) i wrzucali je do walizki umieszczonej na stoliku. Żydzi byli zabijani przez SS-manów strzałami w tył głowy z pistoletów maszynowych MP 40 i wpadali do dołów. Nie wszystkie strzały były śmiertelne – według relacji Ignacego Michalca z dołów wydobywały się jęki. 
Stefan Fitowski zauważył makabryczną scenę: SS-man wyrwał matce niemowlę, chwycił jedną ręką za nóżki, a z trzymanego w drugiej pistoletu strzelił dziecku w głowę i wrzucił je do dołu. Z kolei Ignacy Michalec zeznał, że żywe niemowlęta wpadały do dołu wraz z zastrzelonymi matkami. Ocenił po wyglądzie, że zamordowane dzieci mogły mieć od 2 do 12 lat. Wśród ofiar były ciężarne kobiety. 
Eliasz Richter (ur. w 1912 r. w Niepołomicach), który ocalał z Zagłady, podał, że jeden z robotników Baudienstu, z którym w 1943 r. pracował przy układaniu toru kolejowego w Bochni, był świadkiem, jak SS-man rozpruł kobiecie brzuch bagnetem, gdyż nie chciała się rozebrać przed egzekucją. Richter na dwa dni przed wywózką do Wieliczki ukrył się w lesie. Egzekucji nie widział, ale przebywał niedaleko, w młodym lasku, i z płaczem przysłuchiwał się trwającemu wiele godzin strzelaniu.
Warstwy trupów były przesypywane wapnem i na koniec zasypywane około 80-centymetrową warstwą piasku. W trakcie rozstrzeliwania, a w szczególności w przerwach pomiędzy egzekucjami, które zakończyły się pomiędzy 19:00 a 20:00, Niemcy spożywali alkohol z butelek wyjmowanych z transporterów. Miejsca pochówku częściowo zamaskowano mchem i posadzono na nich sadzonki sosen. Zakazano wstępu na miejsce kaźni. 

Fotografie niektórych zidentyfikowanych osób rozstrzelanych na Kozich Górkach w Puszczy Niepołomickiej, zamieszczone w ankietach personalnych osób skierowanych do wysiedlenia z Krakowa



Ita Bluchbaum, ur. 1.09.1884 w Krakowie, zam. Kraków, ul. Legionów 21, zajmująca się handlem.



Jakób Charap, ur. 26.11.1887 r., zam. Kraków, ul. Pijarska 21, restaurator.



Hana Mindla Hirsch, ur. 1873 r. w Tarnowie, zam. Kraków, ul. Dietla 19.



Salomon Hirsch, ur. 1871 w Krakowie, zam. Kraków, ul. Dietla 19, kupiec.



Józef Mirisch, ur. 25.05.1890 r. w Krakowie, zam. Kraków, ul. Dolnych Młynów 9, kuśnierz.


Bilans zbrodni i rozbieżności w przekazach

Ignacy Michalec ocenił, że 27 sierpnia w Puszczy Niepołomickiej mogło zostać zamordowanych około 700 osób (w Holocaust Survivors and Victims Database podawane jest 612 osób) i ta liczba najczęściej przytaczana jest w publikacjach. Świadek swoje wyliczenie oparł na obserwacji, z której wynikało, że na miejsce stracenia łącznie dojechało 11 aut o ładowności około 4 ton, a na każdym aucie mogło znajdować się od 60 do 80 osób. Według innych źródeł łącznie rozstrzelanych miało być około 400 Żydów, w tym 26 sierpnia – 113 osób (takie dane podaje np. portal internetowy Sztetl). Relacja p. Michalca jest zbieżna z przekazem Eliasza Richtera, który podał, że ciężarówek było około dziesięciu.
Według dotychczasowych ustaleń z życiem udało się ujść nielicznym niepołomickim Żydom. Wśród nich: Mońkowi Warmannowi (uciekł w Wieliczce), Adamowi Katzowi – synowi niepołomickiego aptekarza Augusta Katza (został przyjęty na wychowanie i ocalony przez p. Elżbietę Mazurek), wspomnianym wyżej A. Mamesowej i E. Richterowi, a także Żydowi o nazwisku Liban. Część wówczas ocalałych w późniejszym czasie została zastrzelona przez niepołomickich granatowych policjantów lub Niemców. Jak podaje za przekazem rodzinnym Beata Zwierzykowska, wnuczka Jana Kozika, w czasie wojny konduktora, tak zginęła w Zakrzowie na Balachówce dziewczyna o imieniu Bronka, którą Maria i Jan Kozikowie ukrywali w swoim domu na strychu. Najprawdopodobniej postradała zmysły i samowolnie opuściła kryjówkę. Na skutek donosu na Kozików, że ukrywają Żydów, Niemcy przeszukali domostwo zakrzowian nie znajdując innych osób narodowości żydowskiej. Mimo to Jan Kozik został aresztowany i opuścił areszt przy ulicy Montelupich dopiero po kilku miesiącach. Na tzw. Sopotach w Zakrzowie, przy drodze, zastrzelona została też inna Żydówka, Zofia Lamensdorf.
W przekazach ustnych (ale też i spisanych, prezentowanych publicznie) wśród niepołomiczan istnieją rozbieżności w ocenie zaangażowania i postawy junaków z niepołomickiego Baudienstu w eksterminacji Żydów w Puszczy Niepołomickiej. 
Młodzi chłopcy z Baudienstu mieli oświadczyć J. Rerutkiewiczowi, że mogli pozbierać wyrzucane przez Żydów w lesie cenne przedmioty. Nie byli jednak w stanie tego zrobić, gdyż byli zszokowani tragedią. Z drugiej strony – prawdopodobnie ci sami młodzi ludzie mieli mu się przyznać, że bili pałkami Żydów, którzy nie chcieli się rozebrać. 
Inny niepołomiczanin z kolei twierdził, że baudienści pochodzący z Niepołomic (rzekomo znani z nazwisk) „dorabiali się”, przywłaszczając sobie żydowskie, cenne przedmioty w ostatnich momentach życia ofiar. Wydaje się to mało prawdopodobne. Raczej nie do pomyślenia jest, by SS-mani chcieli dzielić się łupami z Polakami z Baudienstu. Co najwyżej mogli ich poczęstować wódką. Co warte podkreślenia, wspomniani wyżej Fitowski i Michalec zeznali, że SS-mani osobiście odbierali Żydom cenne rzeczy. Rzecz jasna nie można wykluczyć, że – korzystając z chwili nieuwagi Niemców – baudienści mogli sobie coś przywłaszczyć. Ale czy warto było ryzykować?

Śledztwa w sprawie mordu

Śledztwo prowadzone przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie nie doprowadziło do ustalenia bezpośrednich sprawców mordu. Wilhelm Kunde (1905–1968), który kierował działaniami w Wieliczce, skutkującymi m.in. mordem w Puszczy Niepołomickiej, podobnie jak wielu gestapowców uciekł do Niemiec przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Na początku lat 60. ub. wieku został aresztowany w ówczesnej Republice Federalnej Niemiec i postawiono go przed Sądem Przysięgłych w Kilonii. Wśród wielu oskarżeń było m.in. przeprowadzenie 11 „wysiedleń” w Krakowie, Bochni i Wieliczce, w wyniku których śmierć poniosło ponad 35 tysięcy Żydów, oraz osobiste sprawstwo w zamordowaniu 153 osób narodowości żydowskiej. Ponadto obciążono go za aresztowania, działania policji żydowskiej, organizowanie i wykorzystywanie donosicieli oraz prowadzenie selekcji Żydów. Kunde nie doczekał ogłoszenia wyroku, gdyż zmarł w 1968 r. w areszcie z powodu raka żołądka i jelit.
19 grudnia 1988 r. Sąd Krajowy Norymberga-Fürth skazał 82-letniego Wilhelma Wagnera, byłego żandarma niemieckiego z Wieliczki, na karę dożywotniego więzienia. Oskarżono go o zabójstwo Żyda w czasie selekcji w Wieliczce oraz udział w rozstrzelaniach Żydów w Puszczy Niepołomickiej zanim przybyło komando egzekucyjne. 


Pamięć o eksterminacji Żydów w Niepołomicach

W 1948 r. na miejscu masowej egzekucji zbudowano betonowy pomnik z granitowymi tablicami, na których umieszczono ustalone nazwiska rozstrzelanych. Z biegiem lat monument postawiony przez przewodniczącego Żydowskiej Kongregacji Wyznaniowej w Niepołomicach, krewnego ofiar, ww. Mojżesza Grünbauma, pomimo renowacji uległ zniszczeniu. Kolejny pomnik, z ustalonymi nazwiskami ofiar na metalowej tablicy, wzniesiono pod koniec lat 90. – lecz i on zniszczał (beton nie oparł się korozji). Pomnik odtworzono z trwalszego materiału w 2021 r. z zachowaniem fragmentu zniszczonego obiektu. Pozostałe resztki zostały złożone obok w pryzmę.  Przy pomniku dobudowano macewę i umieszczono na niej granitowe tablice z nazwiskami zidentyfikowanych ofiar – Żydów z Krakowa, Wieliczki, Dobczyc, Mogiły i Niepołomic. Oba elementy ogrodzone są ażurowym, metalowym ogrodzeniem na betonowej podmurówce, a teren pochówku został olinowany na drewnianych palach. Utwardzono trakt wiodący do zbiorowej mogiły. 


Pomnik w miejscu rozstrzelania około 700 osób narodowości żydowskiej 26–27 sierpnia 1942 r. na Kozich Górkach w Puszczy Niepołomickiej. Fot. autor (2022)


W 2008 r. miasto i gmina Niepołomice wraz z grecką gminą Sykies oraz włoską prowincją Rovigo wzięły udział w projekcie pt. „Forget us not” („Nie zapomnijcie o nas”) współfinansowanym w ramach programu Unii Europejskiej „Europa dla obywateli 2007–2013”. Od maja do października 2008 r. odbyły się trzy międzynarodowe konferencje w Niepołomicach, Sykies i Rovigo, podczas których zaprezentowano m. in. wspomnienia z okresu II wojny światowej dotyczące lokalnych społeczności żydowskich.
Co roku w rocznicę mordu na zbiorowej mogile Żydów w Puszczy Niepołomickiej składane są kwiaty i zapalane znicze. Hołd ofiarom oddają przedstawiciele niepołomickiego samorządu, różnych instytucji i organizacji, w tym Nadleśnictwa Niepołomice, Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Niepołomickiej, Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Krakowie oraz mieszkańcy miasta i gminy.

Epilog

Historia dopisała do zbrodni makabryczny epilog. Jakiś czas po wojnie nad zbiorowymi mogiłami zauważono przesuwające się świecące obłoczki. Zjawisko wydawało się niewytłumaczalne. Doszukiwano się w nim tragicznej symboliki. W 1996 r. zespół specjalistów z ówczesnej krakowskiej Akademii Pedagogicznej przeprowadził badania miejsca zbrodni. Zjawisko świetlistych obłoczków wytłumaczono samozapłonem gazów wydzielających się z zakopanych ciał ofiar, przysypanych warstwą piasku.







2021/12/11


Siostry na wygnaniu

Staniątki w rządowej akcji „X2”

Zasadnicze wytyczne i metody walki władz komunistycznych z Kościołem katolickim w Polsce zostały opracowane już w latach 1944–45, a okres największych prześladowań przypadł na lata 1949–1956. Bardzo trudna sytuacja miała miejsce na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Tam w szczególnym zainteresowaniu władz pozostawały żeńskie zakony, którym przypisywano działalność rewizjonistyczną. Represje objęły również staniąteckie zgromadzenia sióstr benedyktynek i służebniczek, które zmuszono do zmiany miejsca działalności, by móc umieścić w klasztorze i domu zakonnym siostry z województwa opolskiego. W grudniu mija 65 lat od powrotu sióstr do Staniątek po ponad dwóch latach wygnania.

 

Geneza akcji przesiedleńczej

Pretekstem do stosowania represji wobec zgromadzeń zakonnych działających na zachodzie Polski była weryfikacja narodowościowa związana z tożsamością regionalną, gdyż większość tych zakonów miała charakter autochtoniczny. Według ustaleń Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego siostry w tych zakonach powszechnie posługiwały się językiem niemieckim i stosunkowo niewiele z nich dobrze znało język polski. To wystarczało, by uznawać je za „element niemiecki”, a tym samym – podejrzany. Jawne deklarowanie narodowości i obywatelstwa niemieckiego (stwierdzono kilkanaście takich przypadków) władze postrzegały jako tendencje rewizjonistyczne inspirowane przez agenturę Niemiec Zachodnich. Za przejawy rewizjonizmu uznano również ogólnikowe zarzuty wobec sióstr dotyczące ukrywania i przerzucania do Niemiec osób poszukiwanych przez władze, a także rzekomą niechęć zakonnic do udzielania jakiejkolwiek pomocy medycznej ludności napływowej, co miało wzbudzać antagonizmy pomiędzy przybyszami a ludnością miejscową. Jednak działalności antypaństwowej terenowe UBP nie stwierdzały – co zresztą same przyznawały. Zarzucanie siostrom szerzenia ducha niemieckiego w zgromadzeniach było daleko idącym uogólnieniem i niezgodne ze stanem faktycznym, co potwierdzały późniejsze zeznania sióstr przesłuchanych w charakterze świadków – pokrzywdzonych.

W grudniu 1953 r. podczas krajowej odprawy kierowników wojewódzkich Referatów ds. Wyznań problem przesiedlenia duchownych z Ziem Odzyskanych prowadzących działalność rewizjonistyczną podniósł premier Cyrankiewicz. Sprawa miała być przeprowadzona w taki sposób, jakby to była decyzja Episkopatu, a nie państwa – w ramach walki z Kościołem.


Przygotowania i wytyczne do „X2”

Akcji przesiedleńczej, której głównym celem była likwidacja zakonów m.in. na Opolszczyźnie, nadano kryptonim „X2” i opatrzono klauzulą „ściśle tajne”. Na początku zlecono funkcjonariuszom UB, organizacjom partyjnym oraz organom administracji na szczeblu podstawowym takie działania, jak: inwigilacja przyszłych pokrzywdzonych, rozpoznanie liczbowe sióstr, domów zakonnych i rodzaju prowadzonych przez nich placówek, zorganizowanie aktywu osób niezbędnych do przeprowadzenia akcji, zabezpieczenie transportu samochodowego i kolejowego oraz wytypowanie i przygotowanie ośrodków internowania. W opisie wytypowanych obiektów do umieszczenia sióstr uwzględniono m.in.: odległość budynków od stacji kolejowych, stan techniczny budynków, nieruchomości gruntowe, uzbrojenie terenu w wodę, kanalizację, elektryczność jak również wskazanie pomieszczeń na „produkcję” (zdolne do pracy siostry miały pracować za odpłatnością na rzecz spółdzielni pracy).

Realizacje przesiedleń miały przeprowadzić tzw. trójki likwidacyjne mające do dyspozycji urzędników i funkcjonariuszy, w skład których wchodzili: sekretarz powiatowy PZPR, przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej i szef powiatowego UBP.

Prace przygotowawcze bezpośrednio poprzedzające akcję na Opolszczyźnie zaplanowano na 26–29.07.1954 r., a wejście na placówki zakonne na 3.08.1954 r. o godzinie 6:00. Dzień przed wejściem przedstawiciele Wojewódzkich Rad Narodowych mieli uzyskać od przełożonych zgromadzeń polecenie dla podległych im sióstr spakowania się i opuszczenia placówek oraz przeniesienia się do domów macierzystych, skąd miały być przetransportowane do wyznaczonych przez władze nowych miejsc pobytu. Żądanie wydania polecenia dla sióstr nie podlegało odwołaniu. Nowe, tymczasowe kwatery, miały być strzeżone przez milicjantów, aby nikt z nich nie uciekł.

Wśród ośmiu wytypowanych miejsc na ośrodki internowania (pracy) sióstr znalazły się też Staniątki. Tu dla zakonnic przesiedlonych z Opolszczyzny przewidziano klasztor ss. benedyktynek, oznaczony jako „Staniątki I” (nazywany również „Staniątki duże”), oraz dom ss. służebniczek starowiejskich – oznaczony jako „Staniątki II” („Staniątki małe”). W zamiarach władz miały one być ośrodkami „socjalistycznej reedukacji”. Zdolne do pracy siostry miały pracować za odpłatnością na rzecz spółdzielni.

Przed przyjęciem nowych lokatorek przeprowadzono wysiedlenie miejscowych sióstr.


Fragment zabudowań klasztoru ss. benedyktynek w Staniątkach. Widok współczesny. Fot. domena publiczna

„Bez dyskusji i filozofowania”

Przesiedlenie staniąteckich zakonnic poprzedziły wizyty przedstawicieli Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie i Powiatowej Rady Narodowej w Bochni. Po pierwszej wizycie (20.07.1954 r.) siostry domniemywały, że mogła ona mieć na celu rozpoznanie miejsca na ulokowanie szkoły rolniczej, gdyż przybyli byli zainteresowani nowym gmachem szkolnym. Wizytatorzy nie zdradzili jednak celu rekonesansu.

W czasie drugiej wizyty (26.07.1954 r.) klasztor odwiedzili urzędnicy z referatów ds. wyznań – wojewódzkiego w Krakowie oraz powiatowego w Bochni. Nakłaniali siostry do „wzięcia udziału w życiu społecznym”, proponując możliwość dobrego zarobkowania np. przez nawiązanie kontaktu z jakąś spółdzielnią pracy. Sugerowali staranie się o uzyskanie od państwa środków na wykończenie nowego gmachu szkolnego, w którym mogłyby założyć… zakład przeróbki pierza. Zainteresowali się także starym budynkiem szkoły i pomocami naukowymi. Zaoferowali pomoc w staraniach „(…) o realizację planów zmierzających do zajęcia czynnej postawy wobec kształtującej się rzeczywistości”.

Po tym, jak matka ksieni odmówiła stawienia się w Krakowie, 29.07.1954 r. do klasztoru przybyli przedstawiciele WRN z decyzją (o natychmiastowej wykonalności) zawieszającą działalność zgromadzenia w Staniątkach i zezwalającą na działalność w Alwerni. W przypadku odmowy ze strony sióstr zagrozili zastosowaniem przymusowego postępowania administracyjnego. Siostry odmówiły. Decyzja była bezprawna, gdyż ustawa o stowarzyszeniach – na którą się w niej powoływano – nie dotyczyła zakonów i kongregacji duchownych.


Decyzja Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie o zawieszeniu działalności PP. Benedyktynek w Staniątkach. Archiwum klasztoru benedyktynek w Staniątkach

30.07.1954 r. około 3:30 wyważono drzwi wejściowe do budynku od strony ogrodu i urzędnicy wkroczyli na teren klasztoru. Funkcjonariuszki UB zażądały od matki ksieni, aby poleciła siostrom spakowanie rzeczy, które miały być przetransportowane przez wykonujących przesiedlenie, oraz by sporządziła plan przeprowadzki. Gdy siostra przełożona próbowała powołać się na prawo do odwołania od decyzji, usłyszała od jednej z funkcjonariuszek: „Bez dyskusji i filozofowania”. Zagrożono jej również sankcjami karnymi. Kierownik akcji nakazał matce ksieni zwołać wszystkie siostry i zapoznać je z treścią decyzji. Ksieni oznajmiła zakonnicom: „Proszę sióstr, władza państwowa weszła do klasztoru i nakazuje go opuścić. Więcej nie mam nic do powiedzenia siostrom”.


Z lewej s. Irena Modesta Salezja Terlikiewiczówna (1893–1984), matka ksieni klasztoru benedyktynek w Staniątkach w latach 1939–1963. Źródło: Bogusław Krasnowolski, Historia klasztoru Benedyktynek w Staniątkach

Dwie siostry – po długich pertraktacjach z przybyłymi przedstawicielami władz – pod nadzorem dwojga urzędników udały się do Krakowa, do biskupa Franciszka Jopa, od którego otrzymały pisemny protest i wręczyły go zastępcy prezesa WRN oraz zastępcy referenta ds. Wyznań WRN. Adresatami pisma byli również Prezes Rady Ministrów i Rada Państwa. Siostry usłyszały od przedstawicieli władzy wojewódzkiej, że „(…) decyzja jest nieodwołalna i należy się jej podporządkować, a lepiej uczynić to dobrowolnie, niż pod przymusem.”.


Główna furta klasztorna, którą funkcjonariusze UB bezskutecznie usiłowali sforsować nad ranem 30.07.1954 r. Fot. Wojciech Wójcik

Wywiezienie sióstr benedyktynek

Jeszcze 30.07.1954 r. trzema autami wywieziono do Alwerni część rzeczy sióstr. Przy pospiesznym pakowaniu zniszczeniu i rozproszeniu uległo wiele książek z bibliotecznego, kompletowanego wiekami księgozbioru.

W roli „konwojentek” do Alwerni pojechały m.in. dwie szesnastolatki ze Staniątek: Zofia Furmińska (po mężu Cabałowa) i Celina Frontówna (Nowakowa). Ich obecność miała zniechęcić ewentualnych amatorów własności mniszek. Po latach p. Cabałowa (ur. 1938 r.) wspominała, że po powrocie z wyprawy musiały tłumaczyć się rodzicom, którzy uświadomili im ryzyko, na jakie same się naraziły.


Z lewej Celina Frontówna (1938–2009, po mężu Nowakowa), z prawej Zofia Furmińska (ur. 1938 r., po mężu Cabałowa) – staniątczanki, „konwojentki” mienia ss. benedyktynek przewożonego do Alwerni. Archiwa rodzinne państwa Nowaków i p. Zofii Cabałowej 

Zakonnice wywieziono 31 lipca. Chorą ksienię dowieziono sanitarką 3 sierpnia, a 6 sierpnia dwie ostatnie benedyktynki. 3.08.1954 r. zmuszono także do wyjazdu ze Staniątek związanych z klasztorem od 350 lat księży jezuitów z ojcem superiorem (odpowiednik przeora) Janem Chęciem.


Kapelan klasztoru ss. benedyktynek, jezuita o. Jan Chęć (1873–1956) z zelatorami apostolstwa modlitwy w Staniątkach (1949 r.). Archiwum rodzinne autora 

Świadkami wysiedlenia benedyktynek i jezuitów byli liczni mieszkańcy Staniątek. Z przerażeniem patrzyli, jak wyprowadzano z klasztoru do oczekującego autobusu po dwie–trzy siostry. Dziewięć kobiet, na czele z Marią Czaplakową ze Staniątek Górnych (pracownicą gospodarstwa klasztornego), interweniowało w sprawie wywózki sióstr u władz gminy. Staniątczanki, które ośmieliły się zaprotestować, zostały spisane i wezwane na przesłuchania do Krakowa.



Maria Czaplakowa (1921–2006) ze Staniątek Górnych, pracownica gospodarstwa klasztornego, przywódczyni protestu staniąteckich kobiet w związku z wysiedleniem zakonnic. Na zdjęciu z mężem i córką Zofią (1958 r.). Archiwum rodzinne państwa Zofii i Adama Tureckich

Działający z polecenia władz wojewódzkich zespół spisujący zabytki w klasztorze (była w nim m.in. Hanna Boczkowska, nauczycielka w przedwojennym staniąteckim Gimnazjum Ziemiańskim) doradził siostrom, by zabrały ze sobą najcenniejsze dzieła sztuki, m.in. późnogotycką monstrancję. Według relacji p. Józefy Kicowej (ur. 1936 r.) – córki Anny Bednarczykowej – monstrancja, kielichy i pateny ukrywane były przez trzy dni w słomie w ich stodole, przy dzisiejszej ulicy Benedyktyńskiej. Stamtąd,  dzięki życzliwemu kolejarzowi z Podłęża – przesiedleńcowi o nazwisku Horwat, przewieziono je w przedziale służbowym pociągu do Alwerni. Podobnie postąpiono z kopią obrazu Matki Boskiej Bolesnej, przechowywaną przez trzy tygodnie w szafie u Bednarczyków. W przejściowe ukrycie rzeczy zaangażowana była późniejsza ksieni s. Alina Imelda Niewmierzycka. Zakonnicom nie pozwolono zabrać szkolnych sprzętów (mebli, wyposażenia gabinetów, zbiorów i biblioteki szkolnej). Prezydium PRN w Bochni rozdzieliło je później pomiędzy okoliczne szkoły.

 

Z lewej: monstrancja poźnogotycka z 1534 r. Po wyjeździe sióstr przechowywana przez trzy dni u sąsiadów zakonnic, państwa Bednarczyków. Z prawej: ksieni Imelda Niewmierzycka z ks. kardynałem metropolitą krakowskim Karolem Wojtyłą (1971 r.). Muzeum klasztoru benedyktynek w Staniątkach


Jedna z 4 kopii obrazu Matki Boskiej Bolesnej z kaplicy kościoła w Staniątkach namalowanych przez s. Klarę Sulisławę Goy (1884–1981). Pierwsza, z 1915 r., ustawiona na blacie ołtarzyka w kapliczce u oo. bernardynów w Alwerni towarzyszyła zakonnicom prawie od początku zesłania. Fot. Wojciech Wójcik 

57 benedyktynek wysiedlonych wraz z matką ksienią Ireną Modestą Salezją Terlikiewiczówną umieszczono w klasztorze bernardynów w Alwerni (ich z kolei wywieziono do Kalwarii Zebrzydowskiej). Mieszkańcy Staniątek na różne sposoby wspomagali wywiezione siostry. Najbardziej aktywne w dowożeniu pakunków z żywnością były Genowefa Kaliszka i Anna Bednarczykowa. Pani Bednarczykowa, postrzegana przez wydział ds. wyznań WRN jako „jedna z promotorek niepokojów wśród ludności”, przeprowadzała też zbiórki pieniężne na wsparcie zakonnic. Gotówkę dowoziła siostrom wraz z synem Jerzym. Katarzyna Mucha („Muszonka”) dostarczała im własnoręcznie wyrabiane pieczywo. Pomocy na miejscu dłużej udzielały siostrom Maria Kurelówna i Wiktoria Kosekówna („Wikcia”). Mniszki wspierała także Zofia Szramowa (jej córka, Emilia, była absolwentką klasztornego gimnazjum).


Anna Bednarczykowa (1895–1980) ze Staniątek z córką s. służebniczką Michaliną. W opinii Wydziału ds. Wyznań WRN – „jedna z promotorek niepokojów wśród ludności”, zaangażowana w pomoc przesiedlonym ss. benedyktynkom i czasowe przechowanie najcenniejszych zabytków klasztornych. Archiwum rodzinne państwa Józefy i Kazimierza Kiców

Wywiezienie sióstr służebniczek starowiejskich

Zgromadzenie sióstr służebniczek starowiejskich w Staniątkach również otrzymało z prezydium WRN w Krakowie nakaz opuszczenia domu zakonnego. Wywiezienie ich miało dramatyczny przebieg. W związku z fizycznym oporem sióstr i wspierających je mieszkańców trójka likwidacyjna użyła funkcjonariuszy z bocheńskiego UBP, którzy kilkakrotnie szturmowali dom. W końcu siłą wyprowadzili zakonnice, niektórym wykręcając ręce. 15 sióstr wywiezionych zostało do innych placówek zgromadzenia (w Krakowie, Świątnikach, Rudawie i Grodkowicach).


Dom ss. służebniczek w Staniątkach. Archiwum Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP NP w Starej Wsi

Siostry z Opolszczyzny w Staniątkach

Zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek  Najświętszej Marii Panny z Poręby w województwie opolskim zostały przywiezione do Staniątek autobusami 6.08.1954 r. około godziny 8:00. Dzień wcześniej oraz nocą przywieziono i wyładowano rzeczy zakonnic.

W klasztorze sióstr benedyktynek umieszczono 218 zakonnic i dwie kobiety świeckie, które jednak wkrótce wyjechały. Siostry ulokowano w celach o różnej pojemności (od dwu do jedenastoosobowych). Oficer UBP oceniła, że klasztor pomieściłby jeszcze 200 mniszek. W domu zakonnym służebniczek starowiejskich osadzono 76 zakonnic. Według stanu stwierdzonego przez matkę generalną zgromadzenia na koniec września 1954 r. w Staniątkach były łącznie 293 (217+76) siostry przesiedlone z opolskiego (z przywiezionych jedna wystąpiła z zakonu – o czym niżej).

Jak napisała w raporcie chor. Glanowska z krakowskiego WUBP, „Przewiezienie zakonnic nie nastręczyło większych problemów, jedynie nastąpiło zamieszanie z rzeczami sióstr, które nie wszystkie zostały dostarczone do właściwych miejsc nowego pobytu zakonnic i musiały jeździć do innych ośrodków w celu ich odnalezienia”. Zakonnice otrzymały zakaz kontaktowania się z osobami świeckimi, a jedynie w uzasadnionych przypadkach mogły wyjść z domu – wyłącznie za zgodą administratorów, wyznaczonych i osadzonych w ośrodkach przez prezydium WRN. Administratorzy spełniali rolę pośredników pomiędzy zakonnymi radami gospodarczymi, które kierowały działalnością sióstr w ośrodkach, a światem zewnętrznym.

W klasztorze na ss. służebniczki porębskie oczekiwały dwie siostry urszulanki z Krakowa, które służyły przyjezdnym pomocą w pierwszych dniach pobytu na nowym miejscu. Oficer UBP relacjonowała, że nastrój wśród sióstr był niedobry. Zakonnice „histeryzowały”, chciały wracać. Krążyła wśród nich informacja, że przez miejscowe społeczeństwo uważane są za Niemki, a nawet za zbrodniarki, które trzyma się pod kluczem. Siostry płakały, gdy odwiedzali je duchowni z poprzednich placówek.


Budynek dawnej szkoły przy klasztorze. Widok współczesny. Fot. domena publiczna

Rozpracowanie przesiedlonych zakonnic przez UBP

W trakcie ankietyzacji rozmowy z przybyłymi siostrami odbyły także funkcjonariuszki krakowskiego WUBP. Na ich podstawie wytypowały grupę zakonnic dobrze lub bardzo dobrze znających język polski, z której – według nich – kilka dawało nadzieję na pozyskanie do współpracy operacyjnej.

W listopadzie 1954 r. ppor. Muszyńska z WUBP w Krakowie, której zlecono „opiekę” nad przesiedlonymi siostrami, sporządziła „Ramowy plan rozpracowania SS Służebniczek Porębskich”. Wskazała w nim przewidywane formy wrogiej działalności zakonnic, w tym: przeciwstawianie się zarządzeniom władzy świeckiej, sabotowanie produkcji zorganizowanej dla nich przez spółdzielnie pracy, wywoływanie fermentu i niezadowolenia, rozprzestrzenianie przez odwiedzających z zachodu (a także poprzez kontakty korespondencyjne) fałszywych informacji o życiu i sytuacji przesiedlonych – „(…) co w efekcie może dać w łapy imperialistów temat do szczekania”. Oficer przewidywała, że uzyskanie przez klasztory większej swobody (np. możliwość częstszego wychodzenia poza miejsce zamieszkania) może spowodować negatywne oddziaływanie na miejscową ludność (np. wskazywała na bliskie sąsiedztwo klasztoru z PGR-em).

Wobec wymienionych „zagrożeń” za niezbędne uznała, by w kierunkach pracy operacyjnej uwzględnić m.in.: zlecenie posiadanym już informatorom uzyskiwanie informacji dotyczących sytuacji wewnętrznej, instrukcji wydawanych przez radę gospodarczą oraz przekazywanych przez siostry wizytujące z domu generalnego, wiadomości o działalności poszczególnych zakonnic, ich postawach, o treści pisanych i otrzymywanych listów, o osobach odwiedzających i charakterze tych odwiedzin, o pracy kapelana.

Za konieczne uznała odpowiednie ustawienie wymigującego się od pracy informatora ps. „Pluta” (była to siostra pozyskana do współpracy w poprzednim miejscu pobytu), zwerbowanie jeszcze kilku informatorów i rezydenta, któremu by podlegali. Zwróciła uwagę, by w rozmowach z kadrowcem spółdzielni produkcyjnej ukierunkować go na „właściwy” dobór pracowników mających pełnić stałe funkcje w klasztorze. Do rozpracowania klasztoru planowała wykorzystanie informatorów z sieci już istniejącej w miejscowości i wytypowanie kandydatów na nowych współpracowników, w tym osób mogących udzielać noclegów dla gości odwiedzających siostry.

Werbunek informatorów w klasztorze

Niezwłocznie podjęto próby pozyskania kilku wytypowanych zakonnic do współpracy. Wobec jednej próbowano wykorzystać fakt, że jeszcze w sierpniu zdecydowała się wystąpić z zakonu. W zamian za informacje o nastrojach wśród sióstr i wskazanie innych zamierzających wystąpić obiecano jej pomoc w realizacji zamiaru. Po dwóch rozmowach wstępnych okazało się jednak, że z pomocą przyszedł jej szwagier (członek PZPR) i siostra za zgodą matki generalnej wystąpiła z zakonu z końcem września.

Inną siostrę, która również chciała wystąpić z zakonu, funkcjonariuszka UB zwerbowała doraźnie. „Sumienna” podała jej jednak tylko imiona zakonne mniszek noszących się z zamiarem wystąpienia, ale nie będących w zainteresowaniu UB (bardzo słabo lub wcale nie posługiwały się językiem polskim). Poza tym oficer stwierdziła, że oprócz ewentualnych informacji na temat nastrojów w klasztorze nic od niej nie uzyska i zakonnica nie była więcej indagowana.

Wspomniana wcześniej „Pluta” rozczarowała Muszyńską. Siostra powiedziała jej wprost, że „(…) przesiedlenie, wilgotne mury klasztoru i ciężka praca, to wszystko zdąża do wpędzenia zakonnic do grobu”. Oświadczyła to w kontekście wyśrubowanych norm pracy w szwalni. Oficer postrzegała siostrę jako osobę energiczną, gadatliwą, o dużych możliwościach uzyskiwania informacji. Jednak zorientowała się, że w tej gadatliwości zakonnica zbywa ją nieistotnymi treściami. Mimo to pomogła jej w uzyskaniu zgody na leczenie na Śląsku, za co mniszka podziękowała przed wyjazdem.

Współpracowniczka „Maria” miała wgląd do korespondencji sióstr. Poza tym dość dobrze znała relacje (niesnaski) pomiędzy siostrami z rady gospodarczej. Prowadząca ją Muszyńska, zawiedziona, uznała, że „Marię” może wykorzystać właściwie tylko na tym drugim polu i to w wąskim zakresie. 

„Czarna” ograniczała się do przekazywania informacji dotyczących warunków pracy w szwalni, w tym wyśrubowanych norm produkcji. Przyniosło to pozytywny skutek dla zakonnic, gdyż odstąpiono od narzucania norm. Pracodawcy uznali, że wystarczającą motywacją będzie uzależnienie wysokości zarobków od efektów pracy (akord).

Z informacji przekazanych przez „Sprawiedliwego” wynika, że UB wiedział o staniątczanach wchodzących na teren klasztoru: Katarzynie Musze (pomocnicy kościelnej), Janie Malarzu i Józefie Łachu (elektrykach) oraz Stanisławie Szramie. Brak jakiejkolwiek dokumentacji wytworzonej na ich temat może świadczyć, że ewentualne próby pozyskania ich do współpracy spełzły na niczym lub stwierdzono u nich brak predyspozycji do takiej roli.

Informatorzy z zewnątrz klasztoru

Staniąteccy informatorzy pozyskani przez UB do innych zagadnień właściwie nie mieli możliwości uczestniczenia w rozpracowywaniu klasztoru. Dlatego próbowano zwerbować osoby mające dotarcie do zakonnic. Wytypowano kandydata na współpracownika (jedną z osób pracujących na poczcie) i pozyskano go. Oficjalną, podaną w raporcie podstawą werbunku były… „uczucia patriotyczne”.

Informator był dość aktywny. Przekazywał oficerowi UB, od kogo z zagranicy przychodziły listy do sióstr i do kogo siostry wysyłały korespondencję. Nie wiadomo, w jaki sposób poznawał również zawartość paczek, które przychodziły do klasztoru. Podawał, których mieszkańców odwiedzają siostry i którzy z nich przychodzą do klasztoru. Z doniesień można wywnioskować, że faktycznie postrzegał przeniesione z zachodu siostry jako osoby wrogie dla Polski. Drażniło go, że rozmawiają po niemiecku (miał przykre doświadczenia z Niemcami z czasu wojny). Jego lojalność sprawdzano przez innego współpracownika ze Staniątek. Informator zakończył współpracę 5.12.1956 r. Nie pobierał (odmówił!) wynagrodzenia za przekazywane informacje.

Perlustracja korespondencji

Ppor. Muszyńska zwróciła się do szefa WUBP o wyrażenie zgody na półtoramiesięczną kontrolę korespondencji przychodzącej i wychodzącej z klasztoru. Potrzebę perlustracji argumentowała brakiem konkretnej wiedzy, które z zakonnic nadal prowadzą lub w przeszłości prowadziły zorganizowaną działalność rewizjonistyczną. Ponadto twierdziła, że drogą korespondencji idą na zachód fałszywe informacje dotyczące złych warunków materialnych panujących w klasztorze, głodu itp. Ta metoda inwigilacji miała pomóc w ustaleniu najbardziej aktywnych w tej kwestii zakonnic i zdemaskować inspiratorów. Ponieważ zdecydowana większość korespondencji prowadzona była w języku niemieckim, zaszła potrzeba zaangażowania tłumacza. Przekładu sfotografowanych listów dokonywał ten sam oficer, który tłumaczył wyjaśnienia byłego gestapowca wydanego Polsce, Kurta Heinemeyera.


Jeden z niejawnie otwartych listów. Na odwrocie zdjęcia listu adnotacja o zakazie udzielania osobom trzecim informacji o treści i pochodzeniu korespondencji. Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie  

Żadna z zastosowanych form i metod pracy operacyjnej UB w rozpracowywaniu zakonnic nie przyniosła rezultatu w postaci potwierdzenia ich rewizjonistycznej działalności.

Wybory do Gromadzkiej Rady Narodowej

W grudniu 1954 r. odbyły się wybory do rad narodowych, a zakonnice – wtedy w liczbie 292 – stanowiły liczący się elektorat. Gromadzka Rada Narodowa w Staniątkach liczyła 27 członków, a wybrali ich mieszkańcy Staniątek, Podłęża, Zagórza i Suchoraby. Przed wyborami odczyty dla zakonnic zorganizował PAX, a wygłosili je przedstawiciele organu prasowego stowarzyszenia – Słowa Powszechnego. Spośród staniąteckich kandydatów służebniczki bliżej znały sekretarza POP PZPR w PGR, z którym załatwiały sprawy gospodarcze. W organizacji partyjnej uchodził on „za słabego politycznie i dającego dowody religjanctwa (pisownia oryg.) np. przez całowanie sióstr w rękę, w wypadkach, gdy się z nimi kontaktuje.”. Prawie wszystkie mniszki przystąpiły do głosowania. Nie wszystkie korzystały z zasłon (oddawały karty bez skreśleń), podobnie jak kapelan klasztorny. Tylko trzy obłożnie chore zakonnice i jedna ze złamaną nogą nie zagłosowały. Kilka lżej chorych dowieziono bryczką do punktu wyborczego.

Życie codzienne zakonnic

Po pierwszym szoku z powodu przesiedlenia siostry powoli adaptowały się do nowej sytuacji. Choć warunki kwaterunku nie były bardzo złe, brakowało opału. Problemy z wyżywieniem były właściwie tylko na początku. Siostry zarabiały na swoje utrzymanie pracą w szwalni na dwie zmiany (szyły rękawice robocze, wykańczały ręcznie bieliznę), a także pracowały na polach PGR-u – np. zbierały ziemniaki (na to zgodę musiał wydać sam wicedyrektor Urzędu ds. Wyznań w Warszawie!). Z 217 mniszek zatrudnionych mogło być 96. Reszta albo liczyła powyżej 60 lat, albo chorowała. Zakonnice prowadziły gospodarstwo rolne oraz ogrodnicze. Wspierały je rodziny i miejscowe społeczeństwo. Z czasem warunki bytu poprawiły się na tyle, że nawet sama matka generalna uznała narzekanie na nie za bezpodstawne.

Mniszki do końca jednak nie chciały się pogodzić z tym, że nie mogły realizować posługi wobec mieszkańców wsi, np. poprzez dawanie zastrzyków czy pielęgnację chorych, gdyż miały zakaz wychodzenia (z czasem łagodzony). A przecież do tego m.in. zostały powołane i taki cel im przyświecał, gdy wstępowały do zgromadzenia.

Działalnością zakonnic w obu miejscach pobytu przesiedlonych kierowały rady gospodarcze. Przewodniczącymi rad były siostry przełożone, a w ich skład wchodziły ponadto zastępczynie przewodniczących i członkinie – każda odpowiedzialna za określony aspekt działalności (produkcyjny, ekonomiczny, gospodarczy…).

Wspomniani wcześniej administratorzy prezentowali różne postawy wobec zakonnic. Mniszki słusznie przypuszczały, że mieli kontakty z UB. Wydaje się, że siostry miały zaufanie do Albina Dąbrowskiego (pozyskanego przez UB na rezydenta ps. „Benedykt). Należy stwierdzić, że był on zakonnicom przychylny – np. popierał ich starania o wyjazd na leczenie. Na podstawie zachowanych materiałów trudno twierdzić, że czerpał z tego tytułu jakieś wielkie korzyści operacyjne. Wcześniej, będąc oficerem UB, został z usunięty z formacji za „brak czujności”. Siostry były mu wdzięczne do tego stopnia, że na święta obdarowały go paczkami ze słodyczami dla dzieci.

Pomimo przywyknięcia do nowego miejsca pobytu zakonnice zawsze, do końca pobytu w Staniątkach, wyrażały wolę powrotu w rodzime strony.

Powroty

Pierwsze oznaki zwiększenia swobody działania klasztoru odnotowano jeszcze w czerwcu 1955 r., kiedy to usunięto administratorów. Październik 1956 r. przyniósł przemiany polityczne w Polsce i powrót sióstr do swoich macierzystych domów stał się możliwy. Stopniowo, nielicznie, nawet bez zabiegania o zgodę władz, siostry były przenoszone do miejsc ich pierwotnego pobytu i działalności. Pod koniec listopada Episkopat z rządem uzgodnili likwidację „ośrodków pracy” – w tym staniąteckich – i w grudniu zakonnice sukcesywnie, już „legalnie”, powracały do siedzib swojego konwentu.

S. Helena Anzelma Przybylska (1906–1990), kronikarka, bibliotekarka, archiwistka opactwa sióstr benedyktynek w Staniątkach. Trzy zdjęcia od lewej pochodzą z dowodu osobistego, czwarte z kenkarty. Archiwum klasztoru benedyktynek w Staniątkach

Pierwsze trzy benedyktynki wróciły z Alwerni do Staniątek w południe 10 grudnia. Z powodu problemów z transportem 46 zakonnic dojechało do Staniątek autobusem dopiero w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia, wieczorem. Pierwsza po powrocie Wigilia w klasztornej tradycji została nazwana „Wigilią na tobołkach”. Niestety cztery benedyktynki nie doczekały jej, gdyż zmarły na wygnaniu. Ostatnie cztery mniszki wróciły po Święcie Trzech Króli.

 

 


Źródła:

Archiwum klasztoru sióstr benedyktynek w Staniątkach,

Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie,

Informacje od przeoryszy klasztoru ss. benedyktynek w Staniątkach, s. Wandy Benedykty Nogaj, Staniątki 2021,

Bogusław Krasnowolski, Historia klasztoru Benedyktynek w Staniątkach, Kraków 1999,

Relacja ustna p. Zofii Cabałowej, Staniątki 2021,

Relacja ustna p. Józefy Kicowej, Staniątki 2021.

  

 








Wykorzystując zawarte w postach treści, zdjęcia – proszę o wskazywanie źródła i linku do niniejszej strony.