2021/12/11


Siostry na wygnaniu

Staniątki w rządowej akcji „X2”

Zasadnicze wytyczne i metody walki władz komunistycznych z Kościołem katolickim w Polsce zostały opracowane już w latach 1944–45, a okres największych prześladowań przypadł na lata 1949–1956. Bardzo trudna sytuacja miała miejsce na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Tam w szczególnym zainteresowaniu władz pozostawały żeńskie zakony, którym przypisywano działalność rewizjonistyczną. Represje objęły również staniąteckie zgromadzenia sióstr benedyktynek i służebniczek, które zmuszono do zmiany miejsca działalności, by móc umieścić w klasztorze i domu zakonnym siostry z województwa opolskiego. W grudniu mija 65 lat od powrotu sióstr do Staniątek po ponad dwóch latach wygnania.

 

Geneza akcji przesiedleńczej

Pretekstem do stosowania represji wobec zgromadzeń zakonnych działających na zachodzie Polski była weryfikacja narodowościowa związana z tożsamością regionalną, gdyż większość tych zakonów miała charakter autochtoniczny. Według ustaleń Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego siostry w tych zakonach powszechnie posługiwały się językiem niemieckim i stosunkowo niewiele z nich dobrze znało język polski. To wystarczało, by uznawać je za „element niemiecki”, a tym samym – podejrzany. Jawne deklarowanie narodowości i obywatelstwa niemieckiego (stwierdzono kilkanaście takich przypadków) władze postrzegały jako tendencje rewizjonistyczne inspirowane przez agenturę Niemiec Zachodnich. Za przejawy rewizjonizmu uznano również ogólnikowe zarzuty wobec sióstr dotyczące ukrywania i przerzucania do Niemiec osób poszukiwanych przez władze, a także rzekomą niechęć zakonnic do udzielania jakiejkolwiek pomocy medycznej ludności napływowej, co miało wzbudzać antagonizmy pomiędzy przybyszami a ludnością miejscową. Jednak działalności antypaństwowej terenowe UBP nie stwierdzały – co zresztą same przyznawały. Zarzucanie siostrom szerzenia ducha niemieckiego w zgromadzeniach było daleko idącym uogólnieniem i niezgodne ze stanem faktycznym, co potwierdzały późniejsze zeznania sióstr przesłuchanych w charakterze świadków – pokrzywdzonych.

W grudniu 1953 r. podczas krajowej odprawy kierowników wojewódzkich Referatów ds. Wyznań problem przesiedlenia duchownych z Ziem Odzyskanych prowadzących działalność rewizjonistyczną podniósł premier Cyrankiewicz. Sprawa miała być przeprowadzona w taki sposób, jakby to była decyzja Episkopatu, a nie państwa – w ramach walki z Kościołem.


Przygotowania i wytyczne do „X2”

Akcji przesiedleńczej, której głównym celem była likwidacja zakonów m.in. na Opolszczyźnie, nadano kryptonim „X2” i opatrzono klauzulą „ściśle tajne”. Na początku zlecono funkcjonariuszom UB, organizacjom partyjnym oraz organom administracji na szczeblu podstawowym takie działania, jak: inwigilacja przyszłych pokrzywdzonych, rozpoznanie liczbowe sióstr, domów zakonnych i rodzaju prowadzonych przez nich placówek, zorganizowanie aktywu osób niezbędnych do przeprowadzenia akcji, zabezpieczenie transportu samochodowego i kolejowego oraz wytypowanie i przygotowanie ośrodków internowania. W opisie wytypowanych obiektów do umieszczenia sióstr uwzględniono m.in.: odległość budynków od stacji kolejowych, stan techniczny budynków, nieruchomości gruntowe, uzbrojenie terenu w wodę, kanalizację, elektryczność jak również wskazanie pomieszczeń na „produkcję” (zdolne do pracy siostry miały pracować za odpłatnością na rzecz spółdzielni pracy).

Realizacje przesiedleń miały przeprowadzić tzw. trójki likwidacyjne mające do dyspozycji urzędników i funkcjonariuszy, w skład których wchodzili: sekretarz powiatowy PZPR, przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej i szef powiatowego UBP.

Prace przygotowawcze bezpośrednio poprzedzające akcję na Opolszczyźnie zaplanowano na 26–29.07.1954 r., a wejście na placówki zakonne na 3.08.1954 r. o godzinie 6:00. Dzień przed wejściem przedstawiciele Wojewódzkich Rad Narodowych mieli uzyskać od przełożonych zgromadzeń polecenie dla podległych im sióstr spakowania się i opuszczenia placówek oraz przeniesienia się do domów macierzystych, skąd miały być przetransportowane do wyznaczonych przez władze nowych miejsc pobytu. Żądanie wydania polecenia dla sióstr nie podlegało odwołaniu. Nowe, tymczasowe kwatery, miały być strzeżone przez milicjantów, aby nikt z nich nie uciekł.

Wśród ośmiu wytypowanych miejsc na ośrodki internowania (pracy) sióstr znalazły się też Staniątki. Tu dla zakonnic przesiedlonych z Opolszczyzny przewidziano klasztor ss. benedyktynek, oznaczony jako „Staniątki I” (nazywany również „Staniątki duże”), oraz dom ss. służebniczek starowiejskich – oznaczony jako „Staniątki II” („Staniątki małe”). W zamiarach władz miały one być ośrodkami „socjalistycznej reedukacji”. Zdolne do pracy siostry miały pracować za odpłatnością na rzecz spółdzielni.

Przed przyjęciem nowych lokatorek przeprowadzono wysiedlenie miejscowych sióstr.


Fragment zabudowań klasztoru ss. benedyktynek w Staniątkach. Widok współczesny. Fot. domena publiczna

„Bez dyskusji i filozofowania”

Przesiedlenie staniąteckich zakonnic poprzedziły wizyty przedstawicieli Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie i Powiatowej Rady Narodowej w Bochni. Po pierwszej wizycie (20.07.1954 r.) siostry domniemywały, że mogła ona mieć na celu rozpoznanie miejsca na ulokowanie szkoły rolniczej, gdyż przybyli byli zainteresowani nowym gmachem szkolnym. Wizytatorzy nie zdradzili jednak celu rekonesansu.

W czasie drugiej wizyty (26.07.1954 r.) klasztor odwiedzili urzędnicy z referatów ds. wyznań – wojewódzkiego w Krakowie oraz powiatowego w Bochni. Nakłaniali siostry do „wzięcia udziału w życiu społecznym”, proponując możliwość dobrego zarobkowania np. przez nawiązanie kontaktu z jakąś spółdzielnią pracy. Sugerowali staranie się o uzyskanie od państwa środków na wykończenie nowego gmachu szkolnego, w którym mogłyby założyć… zakład przeróbki pierza. Zainteresowali się także starym budynkiem szkoły i pomocami naukowymi. Zaoferowali pomoc w staraniach „(…) o realizację planów zmierzających do zajęcia czynnej postawy wobec kształtującej się rzeczywistości”.

Po tym, jak matka ksieni odmówiła stawienia się w Krakowie, 29.07.1954 r. do klasztoru przybyli przedstawiciele WRN z decyzją (o natychmiastowej wykonalności) zawieszającą działalność zgromadzenia w Staniątkach i zezwalającą na działalność w Alwerni. W przypadku odmowy ze strony sióstr zagrozili zastosowaniem przymusowego postępowania administracyjnego. Siostry odmówiły. Decyzja była bezprawna, gdyż ustawa o stowarzyszeniach – na którą się w niej powoływano – nie dotyczyła zakonów i kongregacji duchownych.


Decyzja Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie o zawieszeniu działalności PP. Benedyktynek w Staniątkach. Archiwum klasztoru benedyktynek w Staniątkach

30.07.1954 r. około 3:30 wyważono drzwi wejściowe do budynku od strony ogrodu i urzędnicy wkroczyli na teren klasztoru. Funkcjonariuszki UB zażądały od matki ksieni, aby poleciła siostrom spakowanie rzeczy, które miały być przetransportowane przez wykonujących przesiedlenie, oraz by sporządziła plan przeprowadzki. Gdy siostra przełożona próbowała powołać się na prawo do odwołania od decyzji, usłyszała od jednej z funkcjonariuszek: „Bez dyskusji i filozofowania”. Zagrożono jej również sankcjami karnymi. Kierownik akcji nakazał matce ksieni zwołać wszystkie siostry i zapoznać je z treścią decyzji. Ksieni oznajmiła zakonnicom: „Proszę sióstr, władza państwowa weszła do klasztoru i nakazuje go opuścić. Więcej nie mam nic do powiedzenia siostrom”.


Z lewej s. Irena Modesta Salezja Terlikiewiczówna (1893–1984), matka ksieni klasztoru benedyktynek w Staniątkach w latach 1939–1963. Źródło: Bogusław Krasnowolski, Historia klasztoru Benedyktynek w Staniątkach

Dwie siostry – po długich pertraktacjach z przybyłymi przedstawicielami władz – pod nadzorem dwojga urzędników udały się do Krakowa, do biskupa Franciszka Jopa, od którego otrzymały pisemny protest i wręczyły go zastępcy prezesa WRN oraz zastępcy referenta ds. Wyznań WRN. Adresatami pisma byli również Prezes Rady Ministrów i Rada Państwa. Siostry usłyszały od przedstawicieli władzy wojewódzkiej, że „(…) decyzja jest nieodwołalna i należy się jej podporządkować, a lepiej uczynić to dobrowolnie, niż pod przymusem.”.


Główna furta klasztorna, którą funkcjonariusze UB bezskutecznie usiłowali sforsować nad ranem 30.07.1954 r. Fot. Wojciech Wójcik

Wywiezienie sióstr benedyktynek

Jeszcze 30.07.1954 r. trzema autami wywieziono do Alwerni część rzeczy sióstr. Przy pospiesznym pakowaniu zniszczeniu i rozproszeniu uległo wiele książek z bibliotecznego, kompletowanego wiekami księgozbioru.

W roli „konwojentek” do Alwerni pojechały m.in. dwie szesnastolatki ze Staniątek: Zofia Furmińska (po mężu Cabałowa) i Celina Frontówna (Nowakowa). Ich obecność miała zniechęcić ewentualnych amatorów własności mniszek. Po latach p. Cabałowa (ur. 1938 r.) wspominała, że po powrocie z wyprawy musiały tłumaczyć się rodzicom, którzy uświadomili im ryzyko, na jakie same się naraziły.


Z lewej Celina Frontówna (1938–2009, po mężu Nowakowa), z prawej Zofia Furmińska (ur. 1938 r., po mężu Cabałowa) – staniątczanki, „konwojentki” mienia ss. benedyktynek przewożonego do Alwerni. Archiwa rodzinne państwa Nowaków i p. Zofii Cabałowej 

Zakonnice wywieziono 31 lipca. Chorą ksienię dowieziono sanitarką 3 sierpnia, a 6 sierpnia dwie ostatnie benedyktynki. 3.08.1954 r. zmuszono także do wyjazdu ze Staniątek związanych z klasztorem od 350 lat księży jezuitów z ojcem superiorem (odpowiednik przeora) Janem Chęciem.


Kapelan klasztoru ss. benedyktynek, jezuita o. Jan Chęć (1873–1956) z zelatorami apostolstwa modlitwy w Staniątkach (1949 r.). Archiwum rodzinne autora 

Świadkami wysiedlenia benedyktynek i jezuitów byli liczni mieszkańcy Staniątek. Z przerażeniem patrzyli, jak wyprowadzano z klasztoru do oczekującego autobusu po dwie–trzy siostry. Dziewięć kobiet, na czele z Marią Czaplakową ze Staniątek Górnych (pracownicą gospodarstwa klasztornego), interweniowało w sprawie wywózki sióstr u władz gminy. Staniątczanki, które ośmieliły się zaprotestować, zostały spisane i wezwane na przesłuchania do Krakowa.



Maria Czaplakowa (1921–2006) ze Staniątek Górnych, pracownica gospodarstwa klasztornego, przywódczyni protestu staniąteckich kobiet w związku z wysiedleniem zakonnic. Na zdjęciu z mężem i córką Zofią (1958 r.). Archiwum rodzinne państwa Zofii i Adama Tureckich

Działający z polecenia władz wojewódzkich zespół spisujący zabytki w klasztorze (była w nim m.in. Hanna Boczkowska, nauczycielka w przedwojennym staniąteckim Gimnazjum Ziemiańskim) doradził siostrom, by zabrały ze sobą najcenniejsze dzieła sztuki, m.in. późnogotycką monstrancję. Według relacji p. Józefy Kicowej (ur. 1936 r.) – córki Anny Bednarczykowej – monstrancja, kielichy i pateny ukrywane były przez trzy dni w słomie w ich stodole, przy dzisiejszej ulicy Benedyktyńskiej. Stamtąd,  dzięki życzliwemu kolejarzowi z Podłęża – przesiedleńcowi o nazwisku Horwat, przewieziono je w przedziale służbowym pociągu do Alwerni. Podobnie postąpiono z kopią obrazu Matki Boskiej Bolesnej, przechowywaną przez trzy tygodnie w szafie u Bednarczyków. W przejściowe ukrycie rzeczy zaangażowana była późniejsza ksieni s. Alina Imelda Niewmierzycka. Zakonnicom nie pozwolono zabrać szkolnych sprzętów (mebli, wyposażenia gabinetów, zbiorów i biblioteki szkolnej). Prezydium PRN w Bochni rozdzieliło je później pomiędzy okoliczne szkoły.

 

Z lewej: monstrancja poźnogotycka z 1534 r. Po wyjeździe sióstr przechowywana przez trzy dni u sąsiadów zakonnic, państwa Bednarczyków. Z prawej: ksieni Imelda Niewmierzycka z ks. kardynałem metropolitą krakowskim Karolem Wojtyłą (1971 r.). Muzeum klasztoru benedyktynek w Staniątkach


Jedna z 4 kopii obrazu Matki Boskiej Bolesnej z kaplicy kościoła w Staniątkach namalowanych przez s. Klarę Sulisławę Goy (1884–1981). Pierwsza, z 1915 r., ustawiona na blacie ołtarzyka w kapliczce u oo. bernardynów w Alwerni towarzyszyła zakonnicom prawie od początku zesłania. Fot. Wojciech Wójcik 

57 benedyktynek wysiedlonych wraz z matką ksienią Ireną Modestą Salezją Terlikiewiczówną umieszczono w klasztorze bernardynów w Alwerni (ich z kolei wywieziono do Kalwarii Zebrzydowskiej). Mieszkańcy Staniątek na różne sposoby wspomagali wywiezione siostry. Najbardziej aktywne w dowożeniu pakunków z żywnością były Genowefa Kaliszka i Anna Bednarczykowa. Pani Bednarczykowa, postrzegana przez wydział ds. wyznań WRN jako „jedna z promotorek niepokojów wśród ludności”, przeprowadzała też zbiórki pieniężne na wsparcie zakonnic. Gotówkę dowoziła siostrom wraz z synem Jerzym. Katarzyna Mucha („Muszonka”) dostarczała im własnoręcznie wyrabiane pieczywo. Pomocy na miejscu dłużej udzielały siostrom Maria Kurelówna i Wiktoria Kosekówna („Wikcia”). Mniszki wspierała także Zofia Szramowa (jej córka, Emilia, była absolwentką klasztornego gimnazjum).


Anna Bednarczykowa (1895–1980) ze Staniątek z córką s. służebniczką Michaliną. W opinii Wydziału ds. Wyznań WRN – „jedna z promotorek niepokojów wśród ludności”, zaangażowana w pomoc przesiedlonym ss. benedyktynkom i czasowe przechowanie najcenniejszych zabytków klasztornych. Archiwum rodzinne państwa Józefy i Kazimierza Kiców

Wywiezienie sióstr służebniczek starowiejskich

Zgromadzenie sióstr służebniczek starowiejskich w Staniątkach również otrzymało z prezydium WRN w Krakowie nakaz opuszczenia domu zakonnego. Wywiezienie ich miało dramatyczny przebieg. W związku z fizycznym oporem sióstr i wspierających je mieszkańców trójka likwidacyjna użyła funkcjonariuszy z bocheńskiego UBP, którzy kilkakrotnie szturmowali dom. W końcu siłą wyprowadzili zakonnice, niektórym wykręcając ręce. 15 sióstr wywiezionych zostało do innych placówek zgromadzenia (w Krakowie, Świątnikach, Rudawie i Grodkowicach).


Dom ss. służebniczek w Staniątkach. Archiwum Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP NP w Starej Wsi

Siostry z Opolszczyzny w Staniątkach

Zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek  Najświętszej Marii Panny z Poręby w województwie opolskim zostały przywiezione do Staniątek autobusami 6.08.1954 r. około godziny 8:00. Dzień wcześniej oraz nocą przywieziono i wyładowano rzeczy zakonnic.

W klasztorze sióstr benedyktynek umieszczono 218 zakonnic i dwie kobiety świeckie, które jednak wkrótce wyjechały. Siostry ulokowano w celach o różnej pojemności (od dwu do jedenastoosobowych). Oficer UBP oceniła, że klasztor pomieściłby jeszcze 200 mniszek. W domu zakonnym służebniczek starowiejskich osadzono 76 zakonnic. Według stanu stwierdzonego przez matkę generalną zgromadzenia na koniec września 1954 r. w Staniątkach były łącznie 293 (217+76) siostry przesiedlone z opolskiego (z przywiezionych jedna wystąpiła z zakonu – o czym niżej).

Jak napisała w raporcie chor. Glanowska z krakowskiego WUBP, „Przewiezienie zakonnic nie nastręczyło większych problemów, jedynie nastąpiło zamieszanie z rzeczami sióstr, które nie wszystkie zostały dostarczone do właściwych miejsc nowego pobytu zakonnic i musiały jeździć do innych ośrodków w celu ich odnalezienia”. Zakonnice otrzymały zakaz kontaktowania się z osobami świeckimi, a jedynie w uzasadnionych przypadkach mogły wyjść z domu – wyłącznie za zgodą administratorów, wyznaczonych i osadzonych w ośrodkach przez prezydium WRN. Administratorzy spełniali rolę pośredników pomiędzy zakonnymi radami gospodarczymi, które kierowały działalnością sióstr w ośrodkach, a światem zewnętrznym.

W klasztorze na ss. służebniczki porębskie oczekiwały dwie siostry urszulanki z Krakowa, które służyły przyjezdnym pomocą w pierwszych dniach pobytu na nowym miejscu. Oficer UBP relacjonowała, że nastrój wśród sióstr był niedobry. Zakonnice „histeryzowały”, chciały wracać. Krążyła wśród nich informacja, że przez miejscowe społeczeństwo uważane są za Niemki, a nawet za zbrodniarki, które trzyma się pod kluczem. Siostry płakały, gdy odwiedzali je duchowni z poprzednich placówek.


Budynek dawnej szkoły przy klasztorze. Widok współczesny. Fot. domena publiczna

Rozpracowanie przesiedlonych zakonnic przez UBP

W trakcie ankietyzacji rozmowy z przybyłymi siostrami odbyły także funkcjonariuszki krakowskiego WUBP. Na ich podstawie wytypowały grupę zakonnic dobrze lub bardzo dobrze znających język polski, z której – według nich – kilka dawało nadzieję na pozyskanie do współpracy operacyjnej.

W listopadzie 1954 r. ppor. Muszyńska z WUBP w Krakowie, której zlecono „opiekę” nad przesiedlonymi siostrami, sporządziła „Ramowy plan rozpracowania SS Służebniczek Porębskich”. Wskazała w nim przewidywane formy wrogiej działalności zakonnic, w tym: przeciwstawianie się zarządzeniom władzy świeckiej, sabotowanie produkcji zorganizowanej dla nich przez spółdzielnie pracy, wywoływanie fermentu i niezadowolenia, rozprzestrzenianie przez odwiedzających z zachodu (a także poprzez kontakty korespondencyjne) fałszywych informacji o życiu i sytuacji przesiedlonych – „(…) co w efekcie może dać w łapy imperialistów temat do szczekania”. Oficer przewidywała, że uzyskanie przez klasztory większej swobody (np. możliwość częstszego wychodzenia poza miejsce zamieszkania) może spowodować negatywne oddziaływanie na miejscową ludność (np. wskazywała na bliskie sąsiedztwo klasztoru z PGR-em).

Wobec wymienionych „zagrożeń” za niezbędne uznała, by w kierunkach pracy operacyjnej uwzględnić m.in.: zlecenie posiadanym już informatorom uzyskiwanie informacji dotyczących sytuacji wewnętrznej, instrukcji wydawanych przez radę gospodarczą oraz przekazywanych przez siostry wizytujące z domu generalnego, wiadomości o działalności poszczególnych zakonnic, ich postawach, o treści pisanych i otrzymywanych listów, o osobach odwiedzających i charakterze tych odwiedzin, o pracy kapelana.

Za konieczne uznała odpowiednie ustawienie wymigującego się od pracy informatora ps. „Pluta” (była to siostra pozyskana do współpracy w poprzednim miejscu pobytu), zwerbowanie jeszcze kilku informatorów i rezydenta, któremu by podlegali. Zwróciła uwagę, by w rozmowach z kadrowcem spółdzielni produkcyjnej ukierunkować go na „właściwy” dobór pracowników mających pełnić stałe funkcje w klasztorze. Do rozpracowania klasztoru planowała wykorzystanie informatorów z sieci już istniejącej w miejscowości i wytypowanie kandydatów na nowych współpracowników, w tym osób mogących udzielać noclegów dla gości odwiedzających siostry.

Werbunek informatorów w klasztorze

Niezwłocznie podjęto próby pozyskania kilku wytypowanych zakonnic do współpracy. Wobec jednej próbowano wykorzystać fakt, że jeszcze w sierpniu zdecydowała się wystąpić z zakonu. W zamian za informacje o nastrojach wśród sióstr i wskazanie innych zamierzających wystąpić obiecano jej pomoc w realizacji zamiaru. Po dwóch rozmowach wstępnych okazało się jednak, że z pomocą przyszedł jej szwagier (członek PZPR) i siostra za zgodą matki generalnej wystąpiła z zakonu z końcem września.

Inną siostrę, która również chciała wystąpić z zakonu, funkcjonariuszka UB zwerbowała doraźnie. „Sumienna” podała jej jednak tylko imiona zakonne mniszek noszących się z zamiarem wystąpienia, ale nie będących w zainteresowaniu UB (bardzo słabo lub wcale nie posługiwały się językiem polskim). Poza tym oficer stwierdziła, że oprócz ewentualnych informacji na temat nastrojów w klasztorze nic od niej nie uzyska i zakonnica nie była więcej indagowana.

Wspomniana wcześniej „Pluta” rozczarowała Muszyńską. Siostra powiedziała jej wprost, że „(…) przesiedlenie, wilgotne mury klasztoru i ciężka praca, to wszystko zdąża do wpędzenia zakonnic do grobu”. Oświadczyła to w kontekście wyśrubowanych norm pracy w szwalni. Oficer postrzegała siostrę jako osobę energiczną, gadatliwą, o dużych możliwościach uzyskiwania informacji. Jednak zorientowała się, że w tej gadatliwości zakonnica zbywa ją nieistotnymi treściami. Mimo to pomogła jej w uzyskaniu zgody na leczenie na Śląsku, za co mniszka podziękowała przed wyjazdem.

Współpracowniczka „Maria” miała wgląd do korespondencji sióstr. Poza tym dość dobrze znała relacje (niesnaski) pomiędzy siostrami z rady gospodarczej. Prowadząca ją Muszyńska, zawiedziona, uznała, że „Marię” może wykorzystać właściwie tylko na tym drugim polu i to w wąskim zakresie. 

„Czarna” ograniczała się do przekazywania informacji dotyczących warunków pracy w szwalni, w tym wyśrubowanych norm produkcji. Przyniosło to pozytywny skutek dla zakonnic, gdyż odstąpiono od narzucania norm. Pracodawcy uznali, że wystarczającą motywacją będzie uzależnienie wysokości zarobków od efektów pracy (akord).

Z informacji przekazanych przez „Sprawiedliwego” wynika, że UB wiedział o staniątczanach wchodzących na teren klasztoru: Katarzynie Musze (pomocnicy kościelnej), Janie Malarzu i Józefie Łachu (elektrykach) oraz Stanisławie Szramie. Brak jakiejkolwiek dokumentacji wytworzonej na ich temat może świadczyć, że ewentualne próby pozyskania ich do współpracy spełzły na niczym lub stwierdzono u nich brak predyspozycji do takiej roli.

Informatorzy z zewnątrz klasztoru

Staniąteccy informatorzy pozyskani przez UB do innych zagadnień właściwie nie mieli możliwości uczestniczenia w rozpracowywaniu klasztoru. Dlatego próbowano zwerbować osoby mające dotarcie do zakonnic. Wytypowano kandydata na współpracownika (jedną z osób pracujących na poczcie) i pozyskano go. Oficjalną, podaną w raporcie podstawą werbunku były… „uczucia patriotyczne”.

Informator był dość aktywny. Przekazywał oficerowi UB, od kogo z zagranicy przychodziły listy do sióstr i do kogo siostry wysyłały korespondencję. Nie wiadomo, w jaki sposób poznawał również zawartość paczek, które przychodziły do klasztoru. Podawał, których mieszkańców odwiedzają siostry i którzy z nich przychodzą do klasztoru. Z doniesień można wywnioskować, że faktycznie postrzegał przeniesione z zachodu siostry jako osoby wrogie dla Polski. Drażniło go, że rozmawiają po niemiecku (miał przykre doświadczenia z Niemcami z czasu wojny). Jego lojalność sprawdzano przez innego współpracownika ze Staniątek. Informator zakończył współpracę 5.12.1956 r. Nie pobierał (odmówił!) wynagrodzenia za przekazywane informacje.

Perlustracja korespondencji

Ppor. Muszyńska zwróciła się do szefa WUBP o wyrażenie zgody na półtoramiesięczną kontrolę korespondencji przychodzącej i wychodzącej z klasztoru. Potrzebę perlustracji argumentowała brakiem konkretnej wiedzy, które z zakonnic nadal prowadzą lub w przeszłości prowadziły zorganizowaną działalność rewizjonistyczną. Ponadto twierdziła, że drogą korespondencji idą na zachód fałszywe informacje dotyczące złych warunków materialnych panujących w klasztorze, głodu itp. Ta metoda inwigilacji miała pomóc w ustaleniu najbardziej aktywnych w tej kwestii zakonnic i zdemaskować inspiratorów. Ponieważ zdecydowana większość korespondencji prowadzona była w języku niemieckim, zaszła potrzeba zaangażowania tłumacza. Przekładu sfotografowanych listów dokonywał ten sam oficer, który tłumaczył wyjaśnienia byłego gestapowca wydanego Polsce, Kurta Heinemeyera.


Jeden z niejawnie otwartych listów. Na odwrocie zdjęcia listu adnotacja o zakazie udzielania osobom trzecim informacji o treści i pochodzeniu korespondencji. Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie  

Żadna z zastosowanych form i metod pracy operacyjnej UB w rozpracowywaniu zakonnic nie przyniosła rezultatu w postaci potwierdzenia ich rewizjonistycznej działalności.

Wybory do Gromadzkiej Rady Narodowej

W grudniu 1954 r. odbyły się wybory do rad narodowych, a zakonnice – wtedy w liczbie 292 – stanowiły liczący się elektorat. Gromadzka Rada Narodowa w Staniątkach liczyła 27 członków, a wybrali ich mieszkańcy Staniątek, Podłęża, Zagórza i Suchoraby. Przed wyborami odczyty dla zakonnic zorganizował PAX, a wygłosili je przedstawiciele organu prasowego stowarzyszenia – Słowa Powszechnego. Spośród staniąteckich kandydatów służebniczki bliżej znały sekretarza POP PZPR w PGR, z którym załatwiały sprawy gospodarcze. W organizacji partyjnej uchodził on „za słabego politycznie i dającego dowody religjanctwa (pisownia oryg.) np. przez całowanie sióstr w rękę, w wypadkach, gdy się z nimi kontaktuje.”. Prawie wszystkie mniszki przystąpiły do głosowania. Nie wszystkie korzystały z zasłon (oddawały karty bez skreśleń), podobnie jak kapelan klasztorny. Tylko trzy obłożnie chore zakonnice i jedna ze złamaną nogą nie zagłosowały. Kilka lżej chorych dowieziono bryczką do punktu wyborczego.

Życie codzienne zakonnic

Po pierwszym szoku z powodu przesiedlenia siostry powoli adaptowały się do nowej sytuacji. Choć warunki kwaterunku nie były bardzo złe, brakowało opału. Problemy z wyżywieniem były właściwie tylko na początku. Siostry zarabiały na swoje utrzymanie pracą w szwalni na dwie zmiany (szyły rękawice robocze, wykańczały ręcznie bieliznę), a także pracowały na polach PGR-u – np. zbierały ziemniaki (na to zgodę musiał wydać sam wicedyrektor Urzędu ds. Wyznań w Warszawie!). Z 217 mniszek zatrudnionych mogło być 96. Reszta albo liczyła powyżej 60 lat, albo chorowała. Zakonnice prowadziły gospodarstwo rolne oraz ogrodnicze. Wspierały je rodziny i miejscowe społeczeństwo. Z czasem warunki bytu poprawiły się na tyle, że nawet sama matka generalna uznała narzekanie na nie za bezpodstawne.

Mniszki do końca jednak nie chciały się pogodzić z tym, że nie mogły realizować posługi wobec mieszkańców wsi, np. poprzez dawanie zastrzyków czy pielęgnację chorych, gdyż miały zakaz wychodzenia (z czasem łagodzony). A przecież do tego m.in. zostały powołane i taki cel im przyświecał, gdy wstępowały do zgromadzenia.

Działalnością zakonnic w obu miejscach pobytu przesiedlonych kierowały rady gospodarcze. Przewodniczącymi rad były siostry przełożone, a w ich skład wchodziły ponadto zastępczynie przewodniczących i członkinie – każda odpowiedzialna za określony aspekt działalności (produkcyjny, ekonomiczny, gospodarczy…).

Wspomniani wcześniej administratorzy prezentowali różne postawy wobec zakonnic. Mniszki słusznie przypuszczały, że mieli kontakty z UB. Wydaje się, że siostry miały zaufanie do Albina Dąbrowskiego (pozyskanego przez UB na rezydenta ps. „Benedykt). Należy stwierdzić, że był on zakonnicom przychylny – np. popierał ich starania o wyjazd na leczenie. Na podstawie zachowanych materiałów trudno twierdzić, że czerpał z tego tytułu jakieś wielkie korzyści operacyjne. Wcześniej, będąc oficerem UB, został z usunięty z formacji za „brak czujności”. Siostry były mu wdzięczne do tego stopnia, że na święta obdarowały go paczkami ze słodyczami dla dzieci.

Pomimo przywyknięcia do nowego miejsca pobytu zakonnice zawsze, do końca pobytu w Staniątkach, wyrażały wolę powrotu w rodzime strony.

Powroty

Pierwsze oznaki zwiększenia swobody działania klasztoru odnotowano jeszcze w czerwcu 1955 r., kiedy to usunięto administratorów. Październik 1956 r. przyniósł przemiany polityczne w Polsce i powrót sióstr do swoich macierzystych domów stał się możliwy. Stopniowo, nielicznie, nawet bez zabiegania o zgodę władz, siostry były przenoszone do miejsc ich pierwotnego pobytu i działalności. Pod koniec listopada Episkopat z rządem uzgodnili likwidację „ośrodków pracy” – w tym staniąteckich – i w grudniu zakonnice sukcesywnie, już „legalnie”, powracały do siedzib swojego konwentu.

S. Helena Anzelma Przybylska (1906–1990), kronikarka, bibliotekarka, archiwistka opactwa sióstr benedyktynek w Staniątkach. Trzy zdjęcia od lewej pochodzą z dowodu osobistego, czwarte z kenkarty. Archiwum klasztoru benedyktynek w Staniątkach

Pierwsze trzy benedyktynki wróciły z Alwerni do Staniątek w południe 10 grudnia. Z powodu problemów z transportem 46 zakonnic dojechało do Staniątek autobusem dopiero w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia, wieczorem. Pierwsza po powrocie Wigilia w klasztornej tradycji została nazwana „Wigilią na tobołkach”. Niestety cztery benedyktynki nie doczekały jej, gdyż zmarły na wygnaniu. Ostatnie cztery mniszki wróciły po Święcie Trzech Króli.

 

 


Źródła:

Archiwum klasztoru sióstr benedyktynek w Staniątkach,

Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie,

Informacje od przeoryszy klasztoru ss. benedyktynek w Staniątkach, s. Wandy Benedykty Nogaj, Staniątki 2021,

Bogusław Krasnowolski, Historia klasztoru Benedyktynek w Staniątkach, Kraków 1999,

Relacja ustna p. Zofii Cabałowej, Staniątki 2021,

Relacja ustna p. Józefy Kicowej, Staniątki 2021.

  

 








Wykorzystując zawarte w postach treści, zdjęcia – proszę o wskazywanie źródła i linku do niniejszej strony.

2021/11/05




Na usługach Niemców

Agenci, konfidenci, zdrajcy. Kogo dosięgła sprawiedliwość? Część II                   

Wacław Ceula. Na usługach Abwehry i gestapo

Urodzony w 1912 r. w Swojatyczach w powiecie baranowickim (województwo nowogródzkie) Wacław Ceula vel Jan Środa vel Jan Grona miał dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa i przed 1939 r. zamieszkiwał w Niepołomicach. Z zawodu technik budowlany, w latach 1935-39 był związany z 2. Dywizjonem Pociągów Pancernych, gdzie odbył czynną służbę wojskową, a potem pracował jako technik w parku samochodowym jednostki (plutonowy). W wojnie obronnej 1939 r. był w obsadzie pociągu nr 55 „Bartosz Głowacki” skierowanego do obrony Warszawy (stacjonował w Tłuszczu). Po kapitulacji stolicy dostał się do niewoli niemieckiej, skąd został zwolniony 30.11.1939 r. Przybył do Krakowa i od lutego 1940 r. został zatrudniony w tutejszej fabryce cukierniczej Suchard (późniejsze ZPC Wawel) jako technik. Pracował tam do listopada 1942 r. W Suchardzie, którego produkcja była przeznaczona m.in. na potrzeby wojska niemieckiego, ulokował go jako swojego agenta szef niemieckiego kontrwywiadu wojskowego w krakowskiej placówce Abwehry, dobrze mówiący po polsku ppłk Robert Tarbuck (wtedy mjr). Ceula był wyposażony w broń, odbywał spotkania z mocodawcą i wyjeżdżał z nim na kilka lub kilkanaście dni. Później, gdy Tarbuck wyjechał do Francji, by rozpoznać zagrożenie bezpieczeństwa dla Hitlera (przed jego planowaną wizytą w zdobytym przez Niemców Paryżu), Ceulę przejął zastępca Tarbucka, mjr Korab. Po zwolnieniu z Sucharda Ceula pracował na kolei, najpierw jako konduktor, potem w Bahnschutzpolizei. Według ustaleń AK współpracował również z gestapo (figuruje na akowskich wykazach agentów i konfidentów).


Wacław Ceula na wykazach agentów i konfidentów sporządzonych przez kontrwywiad AK w Krakowie (błędy w pisowni nazwiska). Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie 

Zastanawiające jest, jak Tarbuck pozyskał Ceulę do współpracy z niemieckim kontrwywiadem. W dużej mierze odpowiedź na to pytanie zawiera powojenne zeznanie jednego z byłych pracowników Sucharda, Marka Birnfelda. Gdy ośmielił się on zapytać Ceulę, skąd zna Tarbucka, ten odpowiedział, że znają się jeszcze sprzed 1939 r. To może wskazywać, że Ceula pracował dla oficera Abwehry – wtedy asa niemieckiego wywiadu – będąc jeszcze zatrudnionym w 2. Dywizjonie Pociągów Pancernych w Niepołomicach. Fakt, że niepołomicka jednostka była penetrowana przez niemiecki wywiad, może potwierdzać również zeznanie byłego członka Gwardii Ludowej PPS Jana Rejmana, według którego podejmowane były próby rozpijania i demoralizowania wojskowych, a także dochodziło do sabotażu w jednostce. Jeden z podoficerów został zwolniony ze służby za kradzież mienia jednostki, a w czasie wojny był leśniczym… Jego żona przyjmowała obowiązkowe kontyngenty do magazynu przy majątku klasztornym w Staniątkach.


Wacław Ceula vel Jan Środa vel Jan Grona, agent Abwehry i gestapo, funkcjonariusz Bahnschutzpolizei, sprawca aresztowań wielu Polaków (w tym ze Staniątek) i kobiet pochodzenia żydowskiego. Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie 

Łowca staniątczan i Żydówek

Ceula zamieszkiwał z rodziną w Krakowie przy ulicy Chodkiewicza. Gdy odszedł od żony, w latach 1943-45 wynajmował mieszkanie w Staniątkach przy dzisiejszej ulicy Piłsudskiego.

23 listopada 1943 r. gestapo i żandarmeria niemiecka przyjechały do Staniątek, by aresztować m.in. Władysława Łapaja – członka organizacji podziemnej, lecz nie zastali go w domu. Matka Łapaja – wiedząc, że Ceula zna się z synem (obaj pracowali w Krakowie na kolei) – poprosiła, aby ten ostrzegł Władka i polecił mu nie przyjeżdżać do domu. Ceula pozornie spełnił prośbę Łapajowej i umówił się z Władysławem na spotkanie na drugi dzień. Łapaj stawił się o umówionej godzinie na placu przed dworcem kolejowym. Byli z nim Kazimierz Janczyk, Antoni i Józef Ślusarczykowie ze Staniątek oraz Zofia Nowak z Podłęża. Do grupy doszedł Ceula i skłamał Władysławowi, że Niemcy już więcej po niego nie przyjechali. Następnie wszedł na chwilę do głównego holu w budynku dworca, po czym wyszedł i – przechodząc obok stojących staniątczan i podłężanki – zwrócił w ich kierunku głowę. Po tym jego geście z budynku natychmiast wypadło dwóch agentów tajnej policji i dokonali zatrzymania całej grupy. Po wylegitymowaniu i przeszukaniu zwolnili Ślusarczyków, Janczyka i Nowakową, a Łapaja umieścili w pomieszczeniu Bahnschutzpolizei, skąd przewieźli go do siedziby gestapo przy ulicy Pomorskiej.


Władysław Łapaj (1920-1944) ze Staniątek, telegrafista kolejowy, członek organizacji podziemnej, aresztowany 25.11.1943 r. w Krakowie. Fot. z archiwum rodzinnego p. Kalisz z Zakrzowa

Władysław Łapaj po przesłuchaniach został przewieziony do aresztu przy Montelupich. Przebywał w nim jako zakładnik do 27 maja 1944 r. Dzień po zastrzeleniu na ulicy Lubicz dwóch Niemców przez żołnierzy z rzeszowskiego Kedywu AK, w ramach odwetu, został rozstrzelany przy ulicy Botanicznej wraz z 39 innymi zakładnikami.

Ceula spowodował również aresztowanie innych staniątczan, w tym prawdopodobnie własnego teścia (nie żył już wtedy z jego córką) – mieszkańca Podborza. Gdy mężczyznę zabrali Niemcy, Ceula sprowokował Tadeusza Iwańskiego, konduktora kolejowego, by ten udzielił aresztowanemu „pomocy”. Ceula wiedział, że Iwański ma znajomych polskich wywiadowców w Kripo (policja kryminalna) i chciał się z nimi spotkać, by rzekomo wręczyć im łapówkę na wykupienie teścia. Spotkanie umówione w restauracji Davidsona na krakowskim Salwatorze okazało się pułapką zastawioną przez gestapo, które aresztowało dwóch wywiadowców w momencie, gdy Ceula pozorował wręczanie im pieniędzy. Iwański nie przybył na spotkanie, gdyż służbowo wyjechał do Kielc. Po powrocie spotkał się na dworcu z Ceulą, który mu oświadczył, że sprawa została załatwiona pomyślnie. Zaraz po tym bahnschutze aresztowali Iwańskiego. Przesiedział na „Monte” kilka miesięcy.

Istnieje uzasadnione domniemanie, że Ceula w lutym 1943 r. spowodował aresztowania Jana Nowaka (pracownika kolei) oraz Julii Rodak ze Staniątek i jej męża. Rodakowa w chwili aresztowania była w ciąży. Zwolniono ją z więzienia przy Montelupich na 3 miesiące w okresie okołoporodowym. Gdy kobietę gestapo ponownie zabierało do więzienia z domu w Staniątkach – tym razem z niemowlęciem (Andrzejkiem) – mały tak płakał, że dowodzący kazał dziecko zostawić. Zaopiekowała się nim babka. Rodakowie zostali wysłani do KL Auschwitz. Z obozu do domu wróciła tylko Julia.


Julia Rodak (z d. Małek, po drugim mężu Szybińska) ze Staniątek, aresztowana wraz z mężem przez gestapo w lutym 1943 r. i umieszczona w KL Auschwitz-Birkenau. W obozie kobietę zakażono tyfusem plamistym oraz dokonywano na niej eksperymentalnej kuracji (straciła przez to bezpowrotnie włosy i cierpiała na chroniczne bóle głowy). Archiwum rodzinne p. Urszuli Rodak ze Staniątek  


Orzeł wyhaftowany przez kobiety uwięzione przez gestapo przy ul. Montelupich w Krakowie (nazwisko Julii Rodak podkreślone). Archiwum rodzinne p. Urszuli Rodak ze Staniątek 

Ceula, będąc funkcjonariuszem Bahnschutzpolizei, sam przyjmował łapówki za obietnice wykupienia aresztowanych Polaków z rąk Niemców. Z obietnic oczywiście nie wywiązywał się. Tak postąpił m.in. z Józefą Prochwicz (z d. Balachowską) ze Staniątek, zamieszkałą wówczas przy dzisiejszej ulicy Szkolnej, która dała mu żądaną kwotę na wykupienie męża Kazimierza. Mężczyzna i tak został wywieziony do KL Auschwitz.

W mieszkaniu przy ulicy Ariańskiej w Krakowie Ceula osobiście aresztował dwie Polki pochodzenia żydowskiego – Józefę Płaszowską i jej córkę Halinę. Starszą tak dotkliwie pobił, że straciła przytomność. Obydwie kobiety przeszły przez trzy obozy koncentracyjne.

Wacław Ceula został aresztowany przez milicjantów II Komisariatu MO w Krakowie 25.06.1947 r. Sąd Okręgowy w Krakowie skazał go na 15 lat więzienia, ale w wyniku amnestii skazaniec został warunkowo zwolniony po odbyciu 6 lat kary. W trakcie odsiadki Ceula dalej wykorzystywał swoje doświadczenie w pracy agenturalnej, współpracując z polskimi organami bezpieczeństwa (jako tajny informator „Pokrzywdzony”, „Spokojny”). Po wyjściu z więzienia zamieszkał w Cieplicach z kobietą ze Staniątek. Gdy UB po jakimś czasie postanowił odnowić kontakt z Ceulą, okazało się, że były agent zmienił miejsce pobytu i starannie zatarł za sobą ślady.

Polski bahnschutzpolizei

Powojenny wymiar sprawiedliwości dosięgnął również Januarego Czajkowskiego ze Staniątek. W czasie okupacji przez 16 miesięcy służył jako bahnschutz (strażnik kolejowy) w Rzeszowie. Był oskarżony o zastrzelenie NN Polaka, który usiłował zbiec z aresztu policji kolejowej. Ponadto Czajkowski znęcał się nad podróżnymi i pracownikami kolei (bił ich gumową pałką, pięścią, rękojeścią rewolweru lub kolbą karabinu a także kopał), rewidował ich i odbierał im towary. Według zeznań świadków gorliwością w służbie  przewyższał policjantów niemieckich. Rozpoznany po wojnie przez kolejarzy na dworcu w Tarnowie o mało co nie został zlinczowany. Milicja zatrzymała go 4.06.1945 r. Sąd Okręgowy w Rzeszowie skazał go na karę piętnastu lat lat pozbawienia wolności za zabójstwo i znęcanie, ale obrońca jak i oskarżyciel wnieśli kasację do Sądu Najwyższego. W rezultacie, po ponownym rozpatrzeniu, uniewinniono go od zabójstwa (niewystarczające dowody), a za pozostałe czyny został skazany na karę pięciu lat więzienia. Karę w pełnym wymiarze odbył w więzieniu w Sztumie. W aktach więźnia odnotowano, że za niewykonanie rozkazu otrzymał karę siedmiu dni tzw. twardego łoża.

Było ich więcej…

W meldunkach AK dotyczących ówczesnego powiatu bocheńskiego jest więcej informacji o zbrodniach dokonanych na Polakach przez rodaków pozostających w służbie niemieckiej. Jedna z informacji dotyczy Piotra Gawła – granatowego policjanta z Niepołomic, który w czerwcu 1943 r., strzelając do powracających z wesela, zabił kobietę i ranił trzech mężczyzn w Stanisławicach. W lutym 1945 r. Gawła zatrzymała milicja. Karę za krzywdy wyrządzone Polakom w czasie wojny wymierzono mu w drodze samosądu. Komendant Powiatowy MO w Bochni Edmund Piwiński i jego zastępca Stanisław Namysł – ci sami, którzy zabili Joannę Szczepańską w lutym 1945 r. w Niepołomicach (opisane w styczniowo-lutowym i kwietniowym wydaniu Gazety Niepołomickiej) – tak dotkliwie pobili go w czasie przesłuchania, że zmarł w celi. Ciało wywieziono i porzucono nad Rabą. Sprawcom znowu się upiekło. Przyjęta kwalifikacja prawna czynu i ogłoszona amnestia – która objęła również ich zachowanie – dały podstawę do umorzenia postępowań wobec obu milicjantów.

Na omówienie w osobnym artykule zasługuje postać komendanta niepołomickiego posterunku granatowej policji, Jana Ratajczaka.

Organy bezpieczeństwa państwa polskiego – pomimo podjętych i zakrojonych na szeroką skalę działań po wojnie – nie były w stanie potwierdzić wszystkich podejrzeń o współpracę z okupantem, ani dotrzeć do wszystkich osób podejrzanych o tę działalność. Z pewnością zaistniały obiektywne przyczyny tego stanu rzeczy. Wiele osób z agentury niemieckiej uciekło z kraju lub „zaszyło się” na tzw. ziemiach odzyskanych. Niewykluczone, że niektóre ujęte i „wartościowe” osoby zostały pozyskane do współpracy przez nowych „pracodawców”. Wywiad i kontrwywiad polskich formacji podziemnych też nie był w stanie ujawnić wszystkich faktów współpracy.

Krakowskiemu Wojewódzkiemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego oraz jego następczyni, tj. Służbie Bezpieczeństwa, udało się rozpracować struktury niemieckiej policji bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei) w Dystrykcie Krakowskim, lecz w małym stopniu niemieckiej służby bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst). Ustalono dane około 3 tysięcy funkcjonariuszy i współpracowników tych formacji. Niektórych udało się ściągnąć do Polski i osądzić (np. Kurta Heinemeyera – kierownika komórki krakowskiego gestapo zwalczającej podziemie lewicowe).

 

 

 Uwaga

Proszę nie wiązać negatywnych postaci przedstawionych w publikacji z osobami noszącymi takie same nazwiska, w szczególności zamieszkałymi na terenie gminy Niepołomice czy gmin ościennych. Byłoby to nieuzasadnione i nieuprawnione. Autor

 Bibliografia

Materiały niepublikowane:

IPN Kr 010/3989; 

IPN Kr 010/4317;

IPN Kr 010/6613;  

IPN Kr 075/1/11; 

IPN Kr 075/1/17; 

IPN Kr 075/1/18; 

IPN Rz 357/34; 

IPN Wr 0014/1790.

Materiały publikowane:

Zbigniew Szybiński, Konspiratorzy i konfidenci, Gazeta Krakowska nr 171/1982.


 


 



Wykorzystując zawarte w postach treści, zdjęcia – proszę o wskazywanie źródła i linku do niniejszej strony.



2021/10/08




Na usługach Niemców

Agenci, konfidenci, zdrajcy. Kogo dosięgła sprawiedliwość?

Nie wszystkim zdrajcom narodu polskiego udało się uniknąć kary za współpracę z okupantem w czasie II wojny światowej. Jedni zostali ukarani jeszcze w trakcie wojny (przy czym nie zawsze próby wykonania wyroku były skuteczne), a innych sprawiedliwość dosięgła po wojnie – w tym także osoby działające na terenie obecnej gminy Niepołomice i byłej gminy Targowisko.


Wymiar sprawiedliwości Polskiego Państwa Podziemnego

Początki sądownictwa w konspiracji były związane z wojskowym ruchem oporu. W październiku 1939 r. w Dowództwie Głównym Służby Zwycięstwu Polski powstało Szefostwo Służby Sprawiedliwości, którego zadaniem była m.in. ochrona organizacji przed prowokatorami i agentami. Od maja 1940 r. do początku 1942 r. działały sądy kapturowe powołane przez gen. Stefana Roweckiego „Grota”, Komendanta Głównego Związku Walki Zbrojnej – na podstawie Uchwały Komitetu Ministrów do spraw Kraju z dnia 16 kwietnia 1940 r. W 1942 r. sądy kapturowe przekształcono w Wojskowe Sądy Specjalne. Zajmowały się one nie tylko osądzaniem zdrady, ale także przypadkami łamania dyscypliny przez członków ZWZ-AK (w tym przestępstwami pospolitymi), a także osobami spoza organizacji, działającymi na jej szkodę. Dla osądzania sprawców wywodzących się spoza ZWZ-AK powołano Cywilne Sądy Specjalne. Wyroki mogły wydawać i egzekwować również sądy stronnictw politycznych wobec swoich członków. 

Rozprawy przed sądami specjalnymi odbywały się w sposób tajny, a wyroki były ogłaszane zaocznie (bardzo rzadko w obecności skazanego). Osądzano na podstawie materiałów i dowodów dostarczonych przez Kierownictwo Walki Podziemnej (do lata 1943 r., w przypadku osób spoza AK – przez Kierownictwo Walki Cywilnej), kontrwywiad lub inne komórki organizacyjne formacji podziemnych. Rozprawy kończyły się uniewinnieniem, skazaniem na karę śmierci lub zawieszeniem postępowania do zakończenia wojny (w przypadku, gdy osoba uznana za winną nie zasługiwała na tak surową karę lub gdy istotne aspekty sprawy w warunkach wojennych nie mogły być wystarczająco wyjaśnione). Wyroki wymagały zatwierdzenia przez właściwego komendanta AK (okręgu). Ze względu na czasochłonność procesu karnego – co w wielu przypadkach pozwalało na kontynuowanie zbrodniczej działalności sprawców – Komenda Główna AK upoważniła komendantów okręgów, a w szczególnych przypadkach dowódców niższego szczebla, do wydawania na własną rękę pisemnego rozkazu likwidacji osoby, gdy zwłoka w wyeliminowaniu sprawcy stanowiła bezpośrednie zagrożenie dla organizacji. Była to tzw. likwidacja prewencyjna. W takich przypadkach rozkaz wraz z całą dokumentacją miał być przekazany sądowi specjalnemu, który oceniał, czy przyjęty tryb postępowania był zasadny oraz czy decyzja o pozbawieniu życia osoby była słuszna. To rozwiązanie dawało duże pole do nadużyć i niestety zdarzało się, że ginęli niewinni ludzie. 

Pozostałe sytuacje pozbawienia życia osób podejrzewanych o współpracę z okupantem lub krzywdzenie Polaków w drodze pospolitych czynów kryminalnych były zwykłymi zabójstwami, aktami wendety (chyba że sprawcy tych czynów działali w warunkach obrony koniecznej lub w stanie wyższej konieczności).

Wyroki wykonywały specjalne grupy likwidacyjne powoływane przeważnie przy sztabach formacji podziemnych (pierwsze na szczeblu centralnym), a także patrole z placówek miejscowej konspiracji. Jedna z dyrektyw dla sądownictwa podziemnego dopuszczała tracenie na miejscu schwytanych na gorącym uczynku sprawców bandytyzmu lub szantażu.

Uwarunkowania wojenne sprawiały, że postępowania sądowe były bardzo uproszczone. To powodowało, że procesy nie zawsze były wyczerpujące dowodowo. Sędziowie często zwracali sprawy do uzupełnienia z powodu niedostatecznego materiału dowodowego.  Odstępstwa od zasad polskiego procesu karnego w warunkach konspiracji i bezwzględnej walki z wrogiem były jednak nieodzowne.

Wobec terroru okupanta, rodzimej zdrady, obniżenia poziomu moralnego społeczeństwa i związanego z tym wzrostu przestępczości pospolitej a także warunków wojennych uniemożliwiających normalne funkcjonowanie w opinii historyków   sądy podziemne odegrały ważną i pozytywną rolę.

Józef Skrzypek. Wyrok na konfidenta

Mieszkańcy Szarowa długo nie przypuszczali, że Józef Skrzypek pracuje współpracuje z Niemcami, choć niektórych zastanawiało, skąd miał pieniądze (np. na zakup modnego ubioru). Wtajemniczeni wiedzieli, że trudnił się m.in. nielegalnym handlem tytoniem. W opinii mieszkańców Szarowa rodzina Skrzypków żyła na dobrym poziomie, pomimo że nie byli majętni. W końcu ktoś zauważył, że odwiedzał ich niemiecki kapitan oraz żandarmi z Krakowa i Bochni. U Skrzypków bywał też Mieczysław Skowroński, jeden z agentów gestapo – sprawców aresztowań kilkudziesięciu mieszkańców Szarowa w maju 1943 r. Po tych zatrzymaniach ojciec Józefa – Wincenty – miał się wyrazić: „Zachciało im się organizacji, to będą mieli obóz”. Faktycznie taki los spotkał aresztowanych. Obozy przeżyli nieliczni. Z kolei Józef, zapytany na drugi dzień przez Mieczysława Wójcika "Mirskiego", kto został zatrzymany, odpowiedział, szydząc z ofiar: "Ci co chcieli zostać generałami". O aktywności konfidenckiej Józefa Skrzypka zaświadczała sama Adela Migas, staniątczanka na usługach gestapo. Kobieta miała go wychwalać za dobrą robotę wykonaną dla gestapo pod Częstochową (chodziło o aresztowania Polaków na tamtejszym terenie).

W 1953 r. odbywający karę więzienia we Wronkach Marian Pajdak Skiba”, Tracz (w czasie wojny kierownik organizacyjny Stronnictwa Narodowego na powiat bocheński) zeznał, że we wrześniu 1943 r. w jego mieszkaniu w Bochni ówczesny szef dywersji Podokręgu Kraków-Zewnętrzny por. Gustaw Rachwalski „Wodzicki” (od listopada 1943 r. Edmund) otrzymał od szefa wydziału dywersji Okręgu Krakowskiego NOW „Andrzeja” listę 15 osób poszukiwanych przez Kierownictwo Walki Cywilnej w Krakowie i Okręg Krakowski AK, skazanych na karę śmierci. Wśród nazwisk były m.in. dane Adeli Migasówny i innych trzech kobiet. „Wodzicki” otrzymał rozkaz, aby – w razie ustalenia miejsca pobytu którejkolwiek osoby z listy – dokonać jej likwidacji. 


Gustaw Rachwalski vel Augustyn Rafalski "Wodzicki", "Edmund" (1914-1983), szef dywersji Podokręgu Kraków-Zewnętrzny NOW, później szef kontrwywiadu w Podokręgu. Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie

Na tym spotkaniu Rachwalski przekazał „Andrzejowi” i towarzyszącemu mu Kierownikowi Walki Cywilnej materiały obciążające Skrzypka w sprawie współpracy z gestapo we Lwowie oraz w sprawie dwóch innych mężczyzn – Karola G. ze Staniątek i NN P. z Podłęża – oskarżanych o napady rabunkowe z bronią palną na ludność w ówczesnej gminie Targowisko (były faktycznie takie przypadki, np. zastrzelenie pracownika majątku klasztornego ss. benedyktynek w Staniątkach Franciszka Mańka na oczach żony i rabunek ich mienia przez właśnie Karola G. i jego kompanów). 27 września 1944 r. około północy grupa dywersyjna NOW (już po formalnym scaleniu NOW z AK w bocheńskim obwodzie Wieloryb”) usiłowała wykonać wyrok na obu wymienionych. Przy domu Karola G. zastrzelono P., ale przywódcy bandy udało się zbiec i zaalarmować niemieckich żołnierzy kwaterujących w oddalonym o około 500 metrów  klasztorze. Według innej wersji, P. miał zginąć od kul Niemców w czasie wymiany ognia z egzekutorami (ciało znaleziono w przydrożnym rowie). 

Według Pajdaka sprawa Skrzypka trafiła do podziemnego Sądu Specjalnego w Krakowie (Pajdak nie sprecyzował, jaki to był sąd – cywilny czy wojskowy), który jednak zwrócił ją do uzupełnienia i sprawdzenia zasadności oskarżenia. Sąd uznał bowiem, że mogło ono być spowodowane długim, pieniackim procesem pomiędzy matką oskarżonego i jej siostrą. Sprawę rozpatrywał Bronisław Strach „Orlicki” ze Stanisławic, dowódca plutonu NOW. W międzyczasie „Edmund” w drodze kontaktów z lwowskimi komórkami dywersji i kontrwywiadu AK ustalił, że wyrok na Skrzypka wydał już sąd podziemny we Lwowie. Tym samym czynności prowadzone w Krakowie okazały się bezprzedmiotowe.

Zespoły egzekucyjne wielokrotnie polowały na konfidenta w Szarowie i Dąbrowie. Dom Skrzypka (już nie istnieje) był usytuowany nieco ponad 100 m od przystanku kolejowego Grodkowice, przy początku dzisiejszej ulicy Podlas w Szarowie. W styczniu 1944 r. do „kółka” (Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej) w Brzeziu pilnie została wezwana grupa dywersyjna NOW/AK. Według uzyskanej informacji z Krakowa do Szarowa mieli przyjechać pociągiem Adela Migasówna ze Skowrońskim na spotkanie ze Skrzypkiem. Grupa w składzie: „Mirski” (dowódca), „Marianciu”, „Cygan”, „Kropelka” i „Kos” udała się w pobliże przystanku. Wśród oczekujących na przyjazd pociągu zauważyli Skrzypka. Potem okazało się, że czas oczekiwania na przyjazd agentów spędził on na grze w karty w jednym z pobliskich domów. Oczekiwani pasażerowie jednak nie przyjechali i w tej sytuacji egzekutorzy zajęli się tylko Skrzypkiem. Pozwolili mu przejść przez młodnik, a gdy znalazł się tuż przed swoim domem, usłyszał głośne „Hände hoch!”. Oślepiony latarką przez „Kropelkę”, zaskoczony, podniósł ręce do góry. Z początku był przekonany, że to gestapo.


Mjr Mieczysław Wójcik vel Franciszek Kukiełka „Mirski” (1911-1991) z Szarowa, pierwszy dowódca Obwodu (kompanii) 20 NOW w pow. bocheńskim, dowódca placówki AK w Brzeziu, dowódca III Batalionu 12 pp AK Ziemi Wadowickiej (Grupa Operacyjna AK Śląsk Cieszyński). Archiwum rodzinne p. Mieczysławy Malarz ze Szarowa

W trakcie wstępnego przeszukiwania konfidenta jeden z egzekutorów oddał niekontrolowany strzał z browninga, którym o mało co nie trafił w głowę „Mariancia” (pocisk musnął mu policzek). Nastąpiła chwila konsternacji, padły mocne słowa pod adresem strzelca. Wszyscy szybko odeszli z drogi głównej i przemieścili się boczną drogą w kierunku Podlasu Gruszczańskiego (przysiółka Brzezia), a potem na Winnicę – zalesione wzgórze na granicy Gruszek i Staniątek. 


Eugeniusz Szewczyk „Kropelka” (1915-1995) z Brzezia, członek przedwojennego „Strzelca”, członek PZP-AK (placówka w Brzeziu). Archiwum rodzinne p. Stanisława Szewczyka z Brzezia

W trakcie marszu „Mirski” idący na końcu (nie chciał, żeby Skrzypek go rozpoznał, a znali się od dziecka, gdyż obaj urodzili się i mieszkali w Szarowie) zapytał „Mariancia”, czy na pewno jest wyrok na Skrzypka. „Marianciu” odpowiedział mu, że tę wiedzę i rozkaz egzekucji uzyskał od „Edmunda” – por. Rachwalskiego (wtedy już szefa kontrwywiadu w Podokręgu Kraków-Zewnętrzny NOW).


1.    Marian Szostak „Marianciu” (1920-1983) z Gdowa, kierownik sekcji sabotażowo-dywersyjnej w Obwodzie 20 NOW w pow. bocheńskim, po wojnie zesłany na trzy lata do Związku Sowieckiego. Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie

Skrzypek został poddany ostremu i krótkiemu przesłuchaniu przez „Cygana”. Nie ujawnił nic szczególnego, usprawiedliwiał się jedynie, że „działał przeciwko Żydom i komunistom”. Zapytany, czy wie, w czyich jest rękach, odpowiedział butnie: „bandytów polskich!”. Na koniec rzucił pod adresem wykonawców wyroku: „parszywe psy, szubrawcy!”. Co ciekawe, po wojnie jedna z sióstr  Skrzypka w rozmowie z oficerem UB wyraziła się podobnie o egzekutorach.

Po północnej stronie Winnicy, w pobliżu wykopów przygotowanych pod instalowany przez Niemców gazociąg, rozegrał się ostatni akt dramatu. „Cygan” zwrócił się do „Mirskiego”: „Tak długo się z nim pier…eś, więc ty go powinieneś rozłupać”. „Mirski” ostro mu odpowiedział: „To ja tu dowodzę! Ale niech zdecyduje los”. Pierwszy wyciągnął zapałkę „Cygan” i wszystko stało się jasne. Jego „parabelka” znowu została użyta. „Marianciu” dobił leżącego z „efenki” (FN). „Cygan” zakończył egzekucję strzałem prawie z przyłożenia w serce.


1.    "Cygan", "Mrówka", "Franuś", "Górolik" (1897-1984) ze Staniątek, gwardzista PPS, potem członek AK (placówka w Brzeziu). Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie 



Pistolet Parabellum P08 Luger, kaliber 9 mm, jakiego m.in. używał „Cygan”. Ostatni ślad z historii jego „parabelki” pochodzi z 2004 r., kiedy to została skradziona wnukowi „Cygana”, Jackowi F., który następnie został zamordowany na zlecenie Jerzego Kordka (biegłego z zakresu kryminalistyki, policjanta KWP w Krakowie, skazanego na 25 lat więzienia). Zdjęcie ilustracyjne 

Przy zastrzelonym znaleziono m.in. 470 zł, wiele biletów kolejowych (najwięcej do Lwowa, gdzie tuż przed wojną zamieszkiwał Skowroński) i liczne fotografie różnych osób. Po egzekucji grupa udała się na jedną z melin „Cygana” w Gruszkach. Po opłaceniu kolacji i pochówku ciała (zlecono go gospodarzowi), postanowili częścią z pozostałych pieniędzy wesprzeć rodzinę Mieczysława Zawadzkiego „Kleryka” z Brzezia, zastrzelonego przez bahnschutzów w Staniątkach na początku stycznia. Zastrzelenie konfidenta długo utrzymywano w tajemnicy z obawy o represje ze strony okupanta.


1.   Mieczysław (Bolesław) Gaj „Kos” (1916-1944) z Gruszek (Podlasu Gruszczańskiego), członek AK (placówka w Brzeziu), zastrzelony przez SS Galizien Division 1.11.1944 r. w Krakuszowicach. Archiwum rodzinne p. Zofii Kukiełki z Gruszek 

Jak zapisał w swoich wspomnieniach „Marianciu”, Rachwalski – gdy dowiedział się, że „Mirski” dociekał, czy wyrok na Skrzypka został faktycznie wydany – dwa dni po egzekucji wezwał Wójcika i okazał mu dokument. Edmund prawdopodobnie wolał być ostrożny wobec Mirskiego, który został dowódcą kompanii w placówce 20 bocheńskiego obwodu NOW, będąc już w 1940 r. zaprzysiężonym w ZWZ przez por. Władysława Wojasa Dęba z Kłaja (Wojas był przed wojną przełożonym Wójcika na szkole podchorążych rezerwy, a w czasie wojny dowodził 12 pp AK Ziemi Wadowickiej). Niektórzy członkowie NOW podejrzewali Mirskiego o próbę dokonania rozłamu w organizacji. Ale czy odwodzenie ludzi z tej formacji (nie do końca zresztą skuteczne) od zamiaru wzięcia udziału w zaproponowanej, podejrzanej akcji – która okazała się być udaną prowokacją agentów gestapo w maju 1943 r. w Szarowie – można było uznawać jako usiłowanie rozłamu?    

Zdzisław Mięso. Agent-prowokator

Urodzony w 1926 r. Zdzisław Mięso pierwszy kontakt z gestapo miał w wieku szesnastu lat. Jako uczeń jednej z krakowskich szkół został zatrzymany przez Niemców, ale dzień później odzyskał wolność. Prawdopodobnie wtedy gestapo zwerbowało go do współpracy, gdyż wkrótce po tym z jego szkoły aresztowany został nauczyciel i kilku uczniów. Na akowskim, krakowskim wykazie agentów figuruje pod nr 451. Musiał mieć szczególne predyspozycje do tej roli, skoro szybko został agentem-rezydentem. Oznaczało to, że był uprawniony do kierowania pracą innych agentów i konfidentów. Wraz z Mieczysławem Skowrońskim stanowili duet bardzo groźny dla podziemia, skuteczny w rozpracowywaniu oraz aresztowaniu członków konspiracji antyhitlerowskiej. W swoich działaniach Mięso stosował przede wszystkim prowokacje.


Zdzisław Mięso na krakowskim wykazie agentów i konfidentów sporządzonym przez kontrwywiad AK wg stanu na 1.01.1945 r. Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie

Agent prowadząc zlecone, wstępne rozpoznanie sytuacji w Szarowie (posiadał tu krewnych) i w pobliskich miejscowościach, przez jakiś czas nawet pracował w składnicy amunicji („prochowni”) w Kłaju. To jeden z przykładów potwierdzających współpracę gestapo z Abwehrą, która z pewnością prowadziła działania kontrwywiadowcze w tym obiekcie. Mięso stwierdził, że w zakładzie istniała realna możliwość wynoszenia prochu, a zagrożony aktami sabotażu czy dywersji był również tartak w Kłaju. Faktycznie w maju 1943 r. miało miejsce kolejne podpalenie zakładu (do pierwszego doszło w 1941 r.).

Mięso wraz ze Skowrońskim założyli w Szarowie fikcyjną organizację AK o kryptonimie „Brzoza”, do udziału w której sprowokowali młodych szarowian. Realizacja dobrze przygotowanego i przeprowadzonego rozpracowania przyniosła efekty w postaci dziesiątek osób aresztowanych i umieszczonych w obozach koncentracyjnych. Wśród niektórych konspiratorów z autentycznie istniejącej na tym terenie organizacji podziemnej pojawiły się wątpliwości co do faktycznej roli Skowrońskiego (podawał się za „cichociemnego”). W tej sytuacji Mięso osobiście poręczył Gustawowi Kwapieniowi „Brzezince” z Dąbrowy (szefowi kompanii w obwodzie 20 NOW), z którym był spowinowacony, że Skowroński to pewny człowiek, mający za sobą wiele akcji przeciwko okupantowi (szarowska prowokacja gestapo została opisana na blogu w poście z 2 sierpnia 2021 r.)

Po odniesionym w Szarowie krwawym sukcesie Mięso kontynuował agenturalną działalność w Krakowie. Aranżował m.in. sytuacje, w których dochodziło do aresztowań, a potem „doradzał” aresztowanym, że w ich sytuacji jedynym ratunkiem jest pójście na współpracę z gestapo. W ten sposób pozyskiwał na swój użytek kolejne osoby. Przykładem było zaproponowanie w lipcu 1943 r. Jerzemu Słotwińskiemu asystowania przy sprzedaży pistoletu członkowi podziemia (potem mieli pójść razem na piwo). W trakcie przeprowadzania „transakcji” do mieszkania przy ul. Szewskiej 6 wpadło gestapo i aresztowało uczestników spotkania. Sukces podwójny, bo został ujęty konspirator, a zaraz po tym Mięso zyskał kolejnego współpracownika na zasadzie „wydobycia z aresztu” zatrzymanego Słotwińskiego.

Inna akcja agenta miała miejsce na Rynku Głównym. 24 lipca 1943 r. Mięso zapytał spotkanego na linii A-B żołnierza akowskiego „Żelbetu”, "Czarnowiejskiego" (znali się z wcześniejszych lat), czy nie wie o kimś, kto chciałby kupić „10 pistoletów automatycznych, a może i opium”. Na szczęście akowiec posiadał już wiedzę, czym może grozić kontakt z Mięsą i natychmiast przekazał swoim przełożonym informację o próbie prowokacji. W tym samym dniu szef wywiadu „Żelbetu” por. Stanisław Kostka Czapkiewicz „Sprężyna” sporządził na tę okoliczność meldunek i przesłał go do Komendy Obwodu AK Kraków-Miasto „Magda”. W dokumencie zawarł dyspozycję o treści: „Należy go sprzątnąć szybko”.

Meldunek Stanisława Czapkiewicza „Sprężyny” (1893-1961) z 24.07.1943 r., szefa wywiadu krakowskiego oddziału AK „Żelbet”, do dowódcy Obwodu AK Kraków-Miasto krypt. „Magda” o treści: „Zwrócić uwagę w plutonach, albowiem dzisiaj zaszedł wypadek, że Zdzisław [nieczytelne] Marian Mięso znany agent Gepo (gestapo – przyp. W.W.) zaczepił swego kolegę [nieczytelne] II drużyny 1 sekcji "Czarnowiejskiego" i proponował mu przejście się po A-B a tam po chwili powiedział mu, że ma do sprzedania 10 pistoletów aut., narkotyki jak opium itd. Czy niezna kogo ktoby kupił. Jest to zwykła pułapka – ostrzec wszystkich, gdyż tylko dzięki temu, że Czarnowiejski był uprzedzony przezemnie o Mięsie jako agencie Gepo – nie wpadł. Należy go sprzątnąć szybko. Dow. Obwód. [nieczytelne] Sprężyna” (pisownia oryginalna). Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie

1.    Wyrok i nieudana egzekucja

Wyrok Wojskowego Sądu Specjalnego na Zdzisława Mięsę zapadł niedługo po przeprowadzonej przez niego i Skowrońskiego prowokacji w Szarowie. Polecenie likwidacji agenta otrzymał szef dywersji „Żelbetu” AK por. Jan Kowalkowski „Halszka” (łącznie takich „zleceń” do stycznia 1945 r. jego grupa otrzymała 30, a zdążyła wykonać 13). W końcu, po wielu zasadzkach, we wrześniu 1943 r., po godzinie policyjnej, „Halszka” dopadł Mięsę na ulicy Parkowej, w pobliżu kościoła, gdy ten miał kilkadziesiąt metrów do domu. Jednak, jak się okazało, dwa strzały z pistoletu tylko ciężko raniły agenta. Zaalarmowani Niemcy szybko zawieźli go do szpitala Bonifratrów. Ojciec Zdzisława w eskorcie gestapowców odwiedził syna w szpitalu. Ranny dostał ochronę policyjną. Gdy zagrożenie życia minęło i Mięso odzyskał przytomność, ubrano go w habit zakonny w celu utrudnienia rozpoznania na wypadek kolejnej próby egzekucji.


      Fragment protokołu Jana Kowalkowskiego „Halszki” z 1950 r. zawierającego dane osób skazanych na karę śmierci przez Cywilny i Wojskowy Sąd Specjalny w Krakowie (w tym Zdzisława Mięsy), których egzekucję zlecono jego grupie. Zawyżył przez pomyłkę wiek Mięsy (miał wtedy niespełna 18 lat). Wyrok na agenta wydano tuż po szarowskiej prowokacji.  Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie

Po wyjściu ze szpitala mocodawcy z Pomorskiej (tam mieściła się siedziba gestapo) desygnowali Mięsę do pracy w płaszowskim obozie. Czasem występował w mundurze niemieckim, prawdopodobnie pełnił funkcję nadzorczą niższego szczebla. Chyba jednak nie czuł się tam bezpiecznie, gdyż został przeniesiony do niemieckiego obozu przejściowego w Pruszkowie, a następnie do KL Leitmeritz (Litomierzyce na terenie dzisiejszych Czech).

Pomimo szeroko zakrojonych działań po wojnie, w tym kombinacji operacyjnych UBP wobec członków rodziny Zdzisława Mięsy, nie udało się ustalić miejsca pobytu byłego agenta gestapo. Istniało domniemanie, że schronienia mogła mu udzielić rodzina w Pradze, ale działania rezydenta polskiego wywiadu w Czechosłowacji również nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. 

Cdn.

 

 Uwaga

Proszę nie wiązać negatywnych postaci przedstawionych w publikacji z osobami noszącymi takie same nazwiska, w szczególności zamieszkałymi na terenie gminy Niepołomice czy gmin ościennych. Byłoby to nieuzasadnione i nieuprawnione. Autor

 Bibliografia

Materiały niepublikowane:

IPN Kr 009/2504; 

IPN Kr 010/10415; 

IPN Kr 010/5504;  

IPN Kr 010/9056;

IPN Kr 07/4641; 

IPN Kr 075/1/11; 

IPN Kr 075/1/17; 

IPN Kr 075/1/18; 

IPN Kr 9278;

Marian Szostak "Marianciu", Wspomnienia partyzanta, Kraków 1959 (nagrodzona praca – 2. miejsce w konkursie zorganizowanym przez ZBoWiD);

Mieczysław Wójcik-Mirski, Do redakcji Dziennika Polskiego w Krakowie, Bielsko-Biała 1966 (polemika z Andrzejem Zagórskim – autorem artykułu Spółka konfidencka, zamieszczonym w „Dzienniku Polskim” nr 4/1966);

Mieczysław Wójcik-Mirski, Kraków i ziemia krakowska w walce z okupantem niemieckim w latach 1939-1945, Bielsko-Biała 1986 (wyróżniona praca w konkursie zorganizowanym przez ZBoWiD);

Mieczysław Wójcik-Mirski, relacja ustna, Staniątki 1979.


Materiały publikowane:

Józef Bratko, Gestapowcy, Kraków 1985 i 1990;

Lucyna Buczek, By czas nie zaćmił i niepamięć, Dąbrowa 2002;

Stanisław Dąbrowa-Kostka, Hitlerowskie Afisze Śmierci, Kraków 1983;

Ireneusz Sobas, Armia Narodowa „Pogrom”, Bocheńscy Żołnierze Wyklęci 2013;

Ireneusz Sobas, Marian Pajdak, Bocheńscy Żołnierze Wyklęci 2014;

Zbigniew Szybiński, Konspiratorzy i konfidenci, Gazeta Krakowska nr 171/1982;

Zbigniew Szybiński, W odwet za zamach na Franka, Gazeta Krakowska nr 150/1982;

Andrzej Zagórski, Spółka konfidencka, Dziennik Polski nr 4/1966;

Andrzej Zasieczny, Zdrajcy, donosiciele i konfidenci w okupowanej Polsce 1939-1945,  Warszawa 2016.

 


 



Wykorzystując zawarte w postach treści, zdjęcia – proszę o wskazywanie źródła i linku do niniejszej strony.