2021/02/08

Zamach w Puszczy Niepołomickiej i odwet Niemców

Poranek 2 lutego 1944 r., areszt przy ulicy Montelupich w Krakowie. Tadeusz Iwański ze Staniątek, który siedzi tu od 7 stycznia, obserwuje ruch na dziedzińcu przez szczelinę w okiennicy celi. Widzi tylko fragment podwórza, ale nie ma wątpliwości, że to kolejna grupa skazańców jest wywożona na egzekucję. Wśród mężczyzn, umieszczanych brutalnie na oplandekowanej ciężarówce, powiązanych parami drutem za ręce, rozpoznaje organistę ze staniąteckiego kościoła, Czesława Cebulę, a także – razem związanych – Józefa Bednarczyka i Franciszka Wołowicza z Podłęża…

Tego samego dnia, wczesnym popołudniem, z drogi do Niepołomic przy wiadukcie kolejowym w Staniątkach, na granicy z Podłężem, słychać kanonadę. Piętnastoletni Emil Małek z kolegami z Podłęża i dziesięcioletni Józef Śledziowski ze Staniątek, zwiedzeni odgłosem krótkich serii z broni maszynowej, przybywają na miejsce po jakimś czasie. Na drodze widzą kawałki mózgów, odłamki kości twarzoczaszek, liczne, zastygłe już plamy krwi. Tyle, fizycznie, pozostało po pięćdziesięciu rozstrzelanych członkach lokalnego ruchu oporu.


Hitlerowscy dygnitarze na celowniku podziemia

Jesienią 1943 r., w dowództwie Okręgu Krakowskiego Armii Krajowej zrodził się pomysł, aby dokonać kolejnego zamachu na jakiegoś ważnego dygnitarza w Generalnej Guberni, odznaczającego się szczególnym okrucieństwem wobec Polaków. Na cel wytypowano Generalnego Gubernatora Hansa Franka oraz Wyższego Dowódcę SS i policji SS-Obergruppenführera, generała Waffen-SS Wilhelma Koppego. Koppe zastąpił na tym stanowisku SS-Obergruppenführera, generała policji Friedricha Wilhelma Krügera (nieudany zamach na tego ostatniego miał miejsce w kwietniu 1943 r. w Krakowie). „Pierwszeństwo” uzyskał Frank. Pierwotnie, egzekucja miała być wykonana w drodze strzału snajperskiego. Wytypowano optymalne miejsce do oddania strzału w momencie wsiadania Franka do samochodu na Wawelu – budynek przy ulicy Bernardyńskiej. W drodze rekonesansu sprawdzono również możliwość bezpiecznego i skutecznego oddalenia się ze stanowiska strzeleckiego. W opinii fachowców planowane przedsięwzięcie miało realne szanse powodzenia. Jednak w listopadzie 1943 r. zrezygnowano z realizacji tego zamiaru z obawy przed wielkimi represjami ze strony Niemców. Obawy były uzasadnione i potwierdzane kolejnymi masowymi egzekucjami, dokonywanymi na podstawie rozporządzenia Franka o sądach doraźnych, które już obowiązywało od 10 października 1943 r.

Generalny Gubernator Hans Frank dokonuje przeglądu kompanii honorowej we Lwowie na drugi dzień po zamachu w Puszczy Niepołomickiej, 30 stycznia 1944 r.

Plan zamachu na pociąg

Do pomysłu powrócono jednak w 1944 r. Według informacji uzyskanych przez wywiad AK, Frank i Koppe mieli udać się pociągiem z Krakowa do Lwowa na uroczystości z okazji 4. rocznicy utworzenia Generalnego Gubernatorstwa i 11. rocznicy objęcia władzy przez Hitlera. Próba zamachu miała być przeprowadzona 29 stycznia 1944 r. przez grupę dywersyjną krakowskiego Kierownictwa Dywersji („Kedywu”) AK. Na dowódcę akcji wyznaczony został mjr Stanisław Więckowski „Wąsacz” (aresztowany w marcu 1944 r. przez gestapo, zginął w KL Flossenbürg). Plan opracowany przez „cichociemnego” por. Ryszarda Nuszkiewicza „Powolnego” przewidywał wysadzenie w powietrze przez grupę minerską w Puszczy Niepołomickiej pomiędzy Staniątkami i ówczesnym przystankiem Grodkowice Urlaubzugu, tj. specjalnego pociągu relacji Kraków – Lwów, wożącego m.in. żołnierzy niemieckich z urlopów na front wschodni. Ostatnie wagony unieruchomionego pociągu (salonki, ochrona) miały być od strony południowej toru ostrzelane z karabinowej broni maszynowej oraz obrzucone granatami przez 25 żołnierzy z oddziałów „Błyskawica” i „Grom”. Po wykonaniu zadania, grupy minerska i uderzeniowa miały się wycofać w kierunkach Wieliczki i Łapanowa. W przygotowania zamachu został włączony ówczesny dowódca placówki AK w Brzeziu por. Mieczysław Wójcik „Mirski”, którego uczyniono odpowiedzialnym za zakwaterowanie części żołnierzy-wykonawców i zapewnienie gotowości do ewentualnych działań służby sanitarnej, kierowanej przez Stefanię Prochwicz. Działania dezinformujące po zamachu, mające m.in. pozorować odskok sprawców w kierunku przeciwnym do faktycznego, mieli wykonać partyzanci z placówki terenowej AK „Pomost” w Niepołomicach dowodzonej przez Antoniego Rojowicza „Brzozę”.

Dworzec Główny w Krakowie w okresie okupacji. Tutaj Hans Frank miał rozpocząć ostatnią w swoim życiu podróż... (zdjęcie z albumu: Kraków czas okupacji 1939-1945, Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, 2010)

Plan akcji został jednak okrojony w stosunku do pierwotnej wersji, gdyż zamówione w Okręgu karabiny maszynowe (3 rkm-y), granaty (100 szt.) jak i zakładany do użycia plastyczny materiał wybuchowy (plastik), nie zostały dostarczone. Z tej przyczyny, zamiast plastiku, postanowiono zastosować granulowany trotyl, pozyskany z wielickiej kopalni soli. Czyż ktoś za wszelką cenę nie chciał dopuścić do zamachu? A może czas od podjęcia decyzji o przedsięwzięciu do daty realizacji był zbyt krótki? Tego nie da się już dzisiaj ustalić. Pewne jest, że żołnierze mający wykonać ostrzał pociągu i obrzucenie go granatami, kwaterujący w Woli Batorskiej, zbyt późno dotarli na miejsce zgrupowania (Cudów – przysiółek Brzezia), m.in. z powodu silnej penetracji terenu przez patrole niemieckie. Nie ulega też wątpliwości, że uzbrojenie jakim dysponowali, jak i brak u wielu stosownego doświadczenia, nie predysponowało ich do akcji tej rangi. W tym stanie rzeczy postanowiono ograniczyć zamach do detonacji ładunku i natychmiastowego odskoku.

Realizacja

Faktycznie na miejscu zamachem dowodził „Powolny”. Chory na grypę „Wąsacz” miał wysoką gorączkę i tylko statystował w akcji. Zespół minerski w składzie: ppor. Zygmunt Kawecki „Mars” (technik z wielickiej kopalni), ppor. Henryk Januszkiewicz „Spokojny”, ppor. Władysław Wiśniewski „Wróbel” i dowodzący „Powolny”, założył ładunek pod torem w kierunku Bochni, czyli patrząc od strony Krakowa – pod lewym torem, (wówczas pociągi na niektórych odcinkach szlaku Kraków-Lwów, obowiązywał jeszcze ruch lewostronny – były to pozostałości po byłym zaborze austriackim). Ładunek podłożono około 40-50 metrów na zachód od wiaduktu kolejowego nad polną drogą przebiegającą z Niepołomic w kierunku Cudowa, Podlasu Gruszczańskiego (przysiółki Brzezia), przy tzw. „dziewiętnastce” – małym zalewie przylegającym do nasypu od strony północnej, w latach 60 i 70-tych popularnym, dzikim kąpielisku. W przekazach utarło się, że akcję przeprowadzono w Staniątkach lub Szarowie, chociaż miejsce zamachu leży faktycznie w obrębie administracyjnym miasta Niepołomic. Por. Mieczysław Cieślik „Bąk” vel „Koral” i strz. Władysław Bajer „Zemsta” ubezpieczali „Marsa”, „Spokojnego” i „Wróbla” od strony wschodniej, a od strony zachodniej sierż. Józef Borkowski „Kruk”, strz. Kazimierz Lorys „Zawała” i strz. Józef Szlachetka „Wrak”. Zakładanie i maskowanie ładunku musiało być dwa razy przerwane z powodu przemieszczania się patrolu Bahnschutzpolizei (niemieckiej policji kolejowej) po południowej stronie toru oraz przejazdu ok. 22:20 od strony Bochni lokomotywy pchającej wagon-lorę wypełnioną piaskiem po torze (wówczas niewłaściwym), którym miał jechać pociąg specjalny z Krakowa.

Mapa z 1934 r. z naniesionymi miejscami zamachu na pociąg 29.01.1944 r. w Puszczy Niepołomickiej i rozstrzelania więźniów-zakładników 2.02.1944 r. w Staniątkach. Fot. Wojciech Königsberg/Wojciech Wójcik

Wybuch został zainicjowany o godzinie 23:15 zapalnikiem elektrycznym, przy użyciu zapalarki, przez „Marsa” na hasło „Spokojnego” po tym – jak „Kruk” dał drugi raz znak błyskiem latarki o pozycji pociągu. Jak uznał później sam „Powolny”, detonacja nastąpiła za wcześnie i maszynista zdołał jeszcze uruchomić hamowanie pociągu, ograniczając w ten sposób skutki wykolejenia składu. Mimo to parowóz, trzy pierwsze wagony i wagon służbowy ugrzęzły w nasypie. Szyny zostały zerwane na długości kilku metrów, a torowisko, w tym podkłady kolejowe, zniszczone na długości ok. 50 metrów. Nikt nie zginął ani nie został ciężko ranny. Ochrona pociągu natychmiast zareagowała ostrzeliwując na ślepo teren. Zamachowcy, bez strat, szybko oddalili się w różnych, zaplanowanych wcześniej kierunkach. Według niektórych komentatorów, Frank ostatecznie nie jechał tym pociągiem. Przeczy temu jednak adnotacja o wydarzeniu, umieszczona w Dzienniku prowadzonym przez Generalnego Gubernatora.

W celu uchronienia miejscowej ludności przed represjami, uczestniczący w działaniach wykorzystali znalezione, zrzucone z samolotów sowieckich ulotki kierowane do Niemców w ich języku. Rozrzucono je na skraju puszczy od strony miasta i na odczepionych w porcie łodziach przez ludzi „Brzozy”, którzy oddali również kilka strzałów. Prawdopodobnie miało to być pozorowanie sprawstwa zamachu przez partyzantkę sowiecką, a jednocześnie próbą zastraszenia Niemców jej obecnością na tym terenie.

Pociąg wykolejony przez podziemie w 1944 r. Zdjęcie ilustracyjne. Fot. NAC
Lokomotywa pociągu wykolejonego przez podziemie. Fot. elitadywersji.org

Zaraz po zamachu gestapo wysłało w rejon przyległy do miejsca akcji dwóch agentów – Ryszarda Żabińskiego i Bieleckiego. Każdego z nich wyposażono w cztery tysiące zł z przeznaczeniem na zdobycie informacji o sprawcach od osób pozyskanych do współpracy. Po czterodniowym pobycie w Szarowie, Dąbrowie i Staniątkach, nie uzyskawszy żadnych, oczekiwanych przez zleceniodawców rezultatów, wrócili do Krakowa. Na Żabińskim, zmierzającym do miejsca zamieszkania przy ulicy Kotlarskiej, zespół likwidacyjny AK usiłował dokonać egzekucji. Próba była jednak nieudana, został tylko postrzelony w udo.

Kontrowersje

Sam pomysł i realizacja tego przedsięwzięcia wzbudziły i wzbudzają nadal wiele kontrowersji. W opinii wielu zamach był nieudany chociażby z tego względu, że nie zostały wykonane podstawowe założenia planu akcji. M.in. pociąg po wysadzeniu toru nie został ostrzelany. Siła ładunku wybuchowego, trotylu, też nie była imponująca, a samej detonacji dokonano za wcześnie. W efekcie wybuchu doszło do uszkodzenia toru na niewielkiej długości, lokomotywa i kilka wagonów utknęły w nasypie, ale nie miały większych uszkodzeń. Stosunkowo szybko przywrócono komunikację na szlaku. Przerwa ruchu pociągów w obu kierunkach trwała tylko kilka godzin, gdyż była możliwość zastosowania tzw. „mijanki” w Podłężu i Kłaju, a tor w kierunku Bochni był nieczynny zaledwie przez kilkanaście godzin. Nie było zabitych ani ciężko rannych Niemców – w przeciwieństwie do rezultatów podobnej akcji pod Dębicą wykonanej dzień później. Wówczas zabitych zostało trzynastu Niemców, kilkunastu zostało rannych. Niestety, w akcie zemsty okupant wkrótce rozstrzelał 50 polskich zakładników.

Można by postawić tezę, być może dyskusyjną, że wobec opisanych wyżej okoliczności poprzedzających zamach, przesądzających o ograniczonych rezultatach działań – a z drugiej strony pewnych i krwawych represji okupanta, powinno się zaniechać próby. Niemniej jednak należy podkreślić odwagę i determinację wykonawców styczniowego zamachu, który miał duże znaczenie psychologiczne i podnosił morale Polaków w walce z okupantem. Wysiłki walczących zbrojnie z najeźdźcą mogły być skuteczne m.in. dzięki wsparciu społeczeństwa, identyfikującego się z celami tej walki. Ponadto próba zamachu stanowiła wyraźny sygnał dla dygnitarzy hitlerowskich, że pomimo rozwiniętej ochrony nawet oni nie mogą czuć się bezpiecznie w okupowanej Polsce, a zagrożenie ze strony zbrojnego podziemia jest coraz większe. Zamach był też postrzegany jako odpowiedź na przechwałki Hansa Franka o lojalnym stosunku większości społeczeństwa polskiego do władz okupacyjnych. Akcja w Puszczy Niepołomickiej spowodowała intensyfikację wysiłków Niemców w celu neutralizacji konspiracji. Skutkiem tego było m.in. aresztowanie w marcu 1944 r. Komendanta Okręgu Krakowskiego AK płk. Józefa Spychalskiego „Lutego” (brata Mariana Spychalskiego, ostatniego marszałka w Polski, mianowanego na ten stopień przez Radę Państwa w 1963 r.) i kilku oficerów sztabowych.

Wg ówczesnego wikarego, ks. Andrzeja Fidelusa, od pacyfikacji grożącej po zamachu okolicznym wsiom, miał rzekomo odwieść niemieckiego oficera komendant posterunku policji w Niepołomicach, Jan Ratajczak, skazany po wojnie na karę śmierci za zbrodnie popełnione na Polakach. Nie zapobiegło to jednak odwetowej, masowej egzekucji zakładników, już w kilka dni po akcji.*

Kaźń 2 lutego w Staniątkach

W odwecie za zamach, w Święto Matki Boskiej Gromnicznej, 2 lutego 1944 r. rozstrzelanych zostało pięćdziesięciu zakładników przetrzymywanych w areszcie przy ulicy Montelupich w Krakowie. Niemcy przywieźli ich powiązanych drutami po dwóch pod wiadukt kolejowy w Staniątkach, na granicy z Podłężem.

Rozstrzelanie odbyło się w dwóch seriach po 25 osób. Skazani musieli uklęknąć wzdłuż drogi wiodącej do Niepołomic, twarzami do nasypu kolejowego szlaku Podłęże-Kłaj. Egzekucji, wg zeznań Stanisława Szybińskiego z Podłęża, dokonywały trzyosobowe zespoły hitlerowców, pistoletami maszynowymi MP40. Egzekutorzy przechodzili za klęczącymi i oddawali krótkie serie w tył głowy (ww. pistolet maszynowy był przystosowany do prowadzenia ognia ciągłego). Najpierw szedł jeden, po nim drugi, który dobijał ofiary. Gdy przeszedł trzeci, nie mogło już być wątpliwości, czy którykolwiek z rozstrzeliwanych przeżył. Wg innej wersji – zapisanej 21 lat po wydarzeniu w niepołomickiej kronice parafialnej przez ks. Andrzeja Fidelusa, za każdym z klęczących skazańców miał stać Niemiec i dokonywać egzekucji.

Pistolet maszynowy MP40. Przy użyciu takiej broni zostali rozstrzelani zakładnicy (konspiratorzy) 2.02.1944 r. w Staniątkach przy wiadukcie kolejowym. Magazynek mieścił 32 naboje kalibru 9 mm Parabellum. Fot. Wikipedia

Pociski, które przeszły przez głowy ofiar, w twarzach powyrywały dziury. Rozpoznanie po twarzy było prawie niemożliwe. Do dziś nie ma pewności co do tożsamości większości z rozstrzelanych w tej masakrze. Jeden z mieszkańców miał usłyszeć okrzyk dochodzący z miejsca kaźni: „My są ze Staniątek!”. Inni po wojnie wspominali, że rodzina rozpoznała porzuconą pod wiaduktem charakterystyczną chustkę do nosa, należącą do jednego z członków obwodu 20 NOW w powiecie bocheńskim. Trzech rozstrzelanych rozpoznał po ich sylwetkach wspomniany wcześniej maszynista Stanisław Szybiński z Podłęża, który zatrzymał parowóz na wiadukcie ówczesnego toru prowadzącego z Podłęża do Niepołomic i obserwował egzekucję z odległości ok. 100 metrów. Według tego świadka wśród zamordowanych mieli być: organista kościelny w Staniątkach Czesław Cebula - niepołomiczanin oraz podłężanie Karol Łapaj i Franciszek Wołowicz. Innych, tj. Józefa Gałata, Juliana Habasa i Kazimierza Kępę (wszyscy z Niepołomic), miał rozpoznać Franciszek Pilch, który wraz z Augustynem Bilskim i Andrzejem Feliksiakiem ze Staniątek zostali przymuszeni przez Niemców do załadunku ciał na samochody. Wymienionym nie udało się rozpoznać pozostałych, zmasakrowanych ofiar, a poza tym pijani Niemcy zaraz ich od tego odwiedli kopniakami. Zwłoki wywieziono w niewiadomym kierunku.

Józef Gałat z Niepołomic, zastępowy w Drużynie Męskiej im. Zawiszy Czarnego w Niepołomicach. Za działalność w AK rozstrzelany 2.02.1944 r. w Staniątkach. Fot. Biblioteka Publiczna w Niepołomicach im. Tadeusza Biernata
Kazimierz Kępa z Niepołomic, harcerz Drużyny Męskiej im. Zawiszy Czarnego w Niepołomicach. Za działalność w AK rozstrzelany 2.02.1944 r. w Staniątkach. Fot. Biblioteka Publiczna w Niepołomicach im. Tadeusza Biernata
Karol Łapaj (1901-1944) z Podłęża, członek organizacji podziemnej. Rozstrzelany 2.02.1944 r. w Staniątkach. Fot. z „Opowieści o historii Podłęża, mojej małej ojczyzny” Adama Stanisława Suślika
Józef Bednarczyk (1910-1944) z Podłęża, członek organizacji podziemnej. Rozstrzelany 2.02.1944 r. w Staniątkach. Fot. z „Opowieści o historii Podłęża, mojej małej ojczyzny” Adama Stanisława Suślika

Ból, modlitwa i pamięć

W dniu zbrodni popełnionej na Polakach przez hitlerowców, o 17:00 w niepołomickim kościele parafialnym odbyła się msza święta z tradycyjnym poświęceniem gromnic. Nie wszyscy wierni zmieścili się w świątyni, wielu stało na zewnątrz. Zgromadzeni, pogrążeni w wielkim bólu, modlili się pod przewodnictwem ks. Andrzeja Fidelusa. Na koniec mszy ksiądz odmawiał „Akt poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi”. W pewnym momencie zaczął improwizować modlitwę słowami: „... niech Cię wzruszy tyle bólu, tyle ucisku ojców i matek, małżonków, braci i niewinnych dzieci, tyle ciał rozszarpanych w okrutnej rzezi, tyle serc umęczonych i konających”. Zalewając się łzami, musiał przerywać modlitwę. Świątynię wypełnił szloch, płacz i jęk modlących się ludzi.

Ks. Andrzej Fidelus, w czasie II wojny światowej wikary w niepołomickiej parafii. Fot. Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie

Na miejscu kaźni w Staniątkach, Edward Widło z Zakrzowa postawił brzozowy krzyż. Potem mieszkańcy Staniątek, Podłęża i Niepołomic ufundowali pomnik ku czci ofiar. W 2014 r. rondo przy wiadukcie nazwano „Rondem Ofiar 2 Lutego 1944 roku”. W każdą rocznicę, i nie tylko, pod pomnikiem składane są kwiaty, zapalane są znicze, w tym przez uczniów miejscowych szkół. Miejscem pamięci od lat z troską opiekuje się pani Alicja Rogala ze Staniątek.

Pomnik ku czci pomordowanych 2.02.1944 r. w Staniątkach. Fot. Wojciech Wójcik

W wielu kościołach (m.in. w Staniątkach, Podłężu, Niepołomicach) w Święto Matki Boskiej Gromnicznej wierni wzywani są do modlitwy za ofiary tamtego tragicznego dnia. To niezwykle ważna, mająca długoletnią tradycję, forma utrwalania wydarzeń historycznych w pamięci i świadomości kolejnych pokoleń.


* Istnieje inna, nieoficjalna wersja zamachu. Wysadzenie toru przed nadjeżdżającym pociągiem Franka miało być dziełem przypadku, tj. zamachowcy mieli nie wiedzieć, że w tym pociągu jedzie akurat Generalny Gubernator.  


Wykorzystując zawarte w postach treści, zdjęcia – proszę o wskazywanie źródła i linku do niniejszej strony.