Siostry
na wygnaniu
Staniątki
w rządowej akcji „X2”
Zasadnicze wytyczne i metody walki władz komunistycznych z
Kościołem katolickim w Polsce zostały opracowane już w latach 1944–45, a okres
największych prześladowań przypadł na lata 1949–1956. Bardzo trudna sytuacja
miała miejsce na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Tam w szczególnym zainteresowaniu
władz pozostawały żeńskie zakony, którym przypisywano działalność
rewizjonistyczną. Represje objęły również staniąteckie zgromadzenia sióstr
benedyktynek i służebniczek, które zmuszono do zmiany miejsca działalności, by
móc umieścić w klasztorze i domu zakonnym siostry z województwa opolskiego. W
grudniu mija 65 lat od powrotu sióstr do Staniątek po ponad dwóch latach
wygnania.
Geneza akcji przesiedleńczej
Pretekstem do stosowania represji wobec zgromadzeń zakonnych
działających na zachodzie Polski była weryfikacja narodowościowa związana z
tożsamością regionalną, gdyż większość tych zakonów miała charakter
autochtoniczny. Według ustaleń Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego siostry w tych
zakonach powszechnie posługiwały się językiem niemieckim i stosunkowo niewiele
z nich dobrze znało język polski. To wystarczało, by uznawać je za „element
niemiecki”, a tym samym – podejrzany. Jawne deklarowanie narodowości i
obywatelstwa niemieckiego (stwierdzono kilkanaście takich przypadków) władze
postrzegały jako tendencje rewizjonistyczne inspirowane przez agenturę Niemiec
Zachodnich. Za przejawy rewizjonizmu uznano również ogólnikowe zarzuty wobec
sióstr dotyczące ukrywania i przerzucania do Niemiec osób poszukiwanych przez
władze, a także rzekomą niechęć zakonnic do udzielania jakiejkolwiek pomocy
medycznej ludności napływowej, co miało wzbudzać antagonizmy pomiędzy
przybyszami a ludnością miejscową. Jednak działalności antypaństwowej terenowe
UBP nie stwierdzały – co zresztą same przyznawały. Zarzucanie siostrom
szerzenia ducha niemieckiego w zgromadzeniach było daleko idącym uogólnieniem i
niezgodne ze stanem faktycznym, co potwierdzały późniejsze zeznania sióstr
przesłuchanych w charakterze świadków – pokrzywdzonych.
W grudniu 1953 r. podczas krajowej odprawy kierowników wojewódzkich Referatów ds. Wyznań problem przesiedlenia duchownych z Ziem Odzyskanych prowadzących działalność rewizjonistyczną podniósł premier Cyrankiewicz. Sprawa miała być przeprowadzona w taki sposób, jakby to była decyzja Episkopatu, a nie państwa – w ramach walki z Kościołem.
Przygotowania i wytyczne do „X2”
Akcji przesiedleńczej, której głównym celem była likwidacja
zakonów m.in. na Opolszczyźnie, nadano kryptonim „X2” i opatrzono klauzulą
„ściśle tajne”. Na początku zlecono funkcjonariuszom UB, organizacjom partyjnym
oraz organom administracji na szczeblu podstawowym takie działania, jak:
inwigilacja przyszłych pokrzywdzonych, rozpoznanie liczbowe sióstr, domów
zakonnych i rodzaju prowadzonych przez nich placówek, zorganizowanie aktywu
osób niezbędnych do przeprowadzenia akcji, zabezpieczenie transportu
samochodowego i kolejowego oraz wytypowanie i przygotowanie ośrodków
internowania. W opisie wytypowanych obiektów do umieszczenia sióstr
uwzględniono m.in.: odległość budynków od stacji kolejowych, stan techniczny
budynków, nieruchomości gruntowe, uzbrojenie terenu w wodę, kanalizację,
elektryczność jak również wskazanie pomieszczeń na „produkcję” (zdolne do pracy
siostry miały pracować za odpłatnością na rzecz spółdzielni pracy).
Realizacje przesiedleń miały przeprowadzić tzw. trójki
likwidacyjne mające do dyspozycji urzędników i funkcjonariuszy, w skład których
wchodzili: sekretarz powiatowy PZPR, przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej i
szef powiatowego UBP.
Prace przygotowawcze bezpośrednio poprzedzające akcję na
Opolszczyźnie zaplanowano na 26–29.07.1954 r., a wejście na placówki zakonne na
3.08.1954 r. o godzinie 6:00. Dzień przed wejściem przedstawiciele Wojewódzkich
Rad Narodowych mieli uzyskać od przełożonych zgromadzeń polecenie dla
podległych im sióstr spakowania się i opuszczenia placówek oraz przeniesienia
się do domów macierzystych, skąd miały być przetransportowane do wyznaczonych
przez władze nowych miejsc pobytu. Żądanie wydania polecenia dla sióstr nie
podlegało odwołaniu. Nowe, tymczasowe kwatery, miały być strzeżone przez
milicjantów, aby nikt z nich nie uciekł.
Wśród ośmiu wytypowanych miejsc na ośrodki internowania
(pracy) sióstr znalazły się też Staniątki. Tu dla zakonnic przesiedlonych z
Opolszczyzny przewidziano klasztor ss. benedyktynek, oznaczony jako „Staniątki
I” (nazywany również „Staniątki duże”), oraz dom ss. służebniczek
starowiejskich – oznaczony jako „Staniątki II” („Staniątki małe”). W zamiarach
władz miały one być ośrodkami „socjalistycznej reedukacji”. Zdolne do pracy
siostry miały pracować za odpłatnością na rzecz spółdzielni.
Przed przyjęciem nowych lokatorek przeprowadzono wysiedlenie miejscowych sióstr.
„Bez dyskusji i
filozofowania”
Przesiedlenie staniąteckich zakonnic poprzedziły wizyty
przedstawicieli Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie i Powiatowej Rady
Narodowej w Bochni. Po pierwszej wizycie (20.07.1954 r.) siostry domniemywały,
że mogła ona mieć na celu rozpoznanie miejsca na ulokowanie szkoły rolniczej,
gdyż przybyli byli zainteresowani nowym gmachem szkolnym. Wizytatorzy nie
zdradzili jednak celu rekonesansu.
W czasie drugiej wizyty (26.07.1954 r.) klasztor odwiedzili
urzędnicy z referatów ds. wyznań – wojewódzkiego w Krakowie oraz powiatowego w
Bochni. Nakłaniali siostry do „wzięcia udziału w życiu społecznym”, proponując
możliwość dobrego zarobkowania np. przez nawiązanie kontaktu z jakąś
spółdzielnią pracy. Sugerowali staranie się o uzyskanie od państwa środków na
wykończenie nowego gmachu szkolnego, w którym mogłyby założyć… zakład przeróbki
pierza. Zainteresowali się także starym budynkiem szkoły i pomocami naukowymi.
Zaoferowali pomoc w staraniach „(…) o realizację planów zmierzających do
zajęcia czynnej postawy wobec kształtującej się rzeczywistości”.
Po tym, jak matka ksieni odmówiła stawienia się w Krakowie,
29.07.1954 r. do klasztoru przybyli przedstawiciele WRN z decyzją (o
natychmiastowej wykonalności) zawieszającą działalność zgromadzenia w
Staniątkach i zezwalającą na działalność w Alwerni. W przypadku odmowy ze
strony sióstr zagrozili zastosowaniem przymusowego postępowania
administracyjnego. Siostry odmówiły. Decyzja była bezprawna, gdyż ustawa o
stowarzyszeniach – na którą się w niej powoływano – nie dotyczyła zakonów i
kongregacji duchownych.
Decyzja
Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie o zawieszeniu działalności PP.
Benedyktynek w Staniątkach. Archiwum klasztoru
benedyktynek w Staniątkach
30.07.1954 r. około 3:30 wyważono drzwi wejściowe do budynku
od strony ogrodu i urzędnicy wkroczyli na teren klasztoru. Funkcjonariuszki UB
zażądały od matki ksieni, aby poleciła siostrom spakowanie rzeczy, które miały
być przetransportowane przez wykonujących przesiedlenie, oraz by sporządziła
plan przeprowadzki. Gdy siostra przełożona próbowała powołać się na prawo do
odwołania od decyzji, usłyszała od jednej z funkcjonariuszek: „Bez dyskusji i
filozofowania”. Zagrożono jej również sankcjami karnymi. Kierownik akcji
nakazał matce ksieni zwołać wszystkie siostry i zapoznać je z treścią decyzji.
Ksieni oznajmiła zakonnicom: „Proszę sióstr, władza państwowa weszła do
klasztoru i nakazuje go opuścić. Więcej nie mam nic do powiedzenia siostrom”.
Z
lewej s. Irena Modesta Salezja Terlikiewiczówna (1893–1984), matka ksieni
klasztoru benedyktynek w Staniątkach w latach 1939–1963. Źródło: Bogusław
Krasnowolski, Historia klasztoru Benedyktynek w Staniątkach
Dwie siostry – po długich pertraktacjach z przybyłymi przedstawicielami władz – pod nadzorem dwojga urzędników udały się do Krakowa, do biskupa Franciszka Jopa, od którego otrzymały pisemny protest i wręczyły go zastępcy prezesa WRN oraz zastępcy referenta ds. Wyznań WRN. Adresatami pisma byli również Prezes Rady Ministrów i Rada Państwa. Siostry usłyszały od przedstawicieli władzy wojewódzkiej, że „(…) decyzja jest nieodwołalna i należy się jej podporządkować, a lepiej uczynić to dobrowolnie, niż pod przymusem.”.
Wywiezienie sióstr benedyktynek
Jeszcze 30.07.1954 r. trzema autami wywieziono do Alwerni
część rzeczy sióstr. Przy pospiesznym pakowaniu zniszczeniu i rozproszeniu
uległo wiele książek z bibliotecznego, kompletowanego wiekami księgozbioru.
W roli „konwojentek” do Alwerni pojechały m.in. dwie szesnastolatki
ze Staniątek: Zofia Furmińska (po mężu Cabałowa) i Celina Frontówna (Nowakowa).
Ich obecność miała zniechęcić ewentualnych amatorów własności mniszek. Po
latach p. Cabałowa (ur. 1938 r.) wspominała, że po powrocie z wyprawy musiały
tłumaczyć się rodzicom, którzy uświadomili im ryzyko, na jakie same się
naraziły.
Z
lewej Celina Frontówna (1938–2009, po mężu Nowakowa), z prawej Zofia Furmińska (ur.
1938 r., po mężu Cabałowa) – staniątczanki, „konwojentki” mienia ss.
benedyktynek przewożonego do Alwerni. Archiwa rodzinne państwa Nowaków i p.
Zofii Cabałowej
Zakonnice wywieziono 31 lipca. Chorą ksienię dowieziono
sanitarką 3 sierpnia, a 6 sierpnia dwie ostatnie benedyktynki. 3.08.1954 r.
zmuszono także do wyjazdu ze Staniątek związanych z klasztorem od 350 lat
księży jezuitów z ojcem superiorem (odpowiednik przeora) Janem Chęciem.
Kapelan
klasztoru ss. benedyktynek, jezuita o. Jan Chęć (1873–1956) z zelatorami apostolstwa
modlitwy w Staniątkach (1949 r.). Archiwum rodzinne autora
Świadkami wysiedlenia benedyktynek i jezuitów byli liczni
mieszkańcy Staniątek. Z przerażeniem patrzyli, jak wyprowadzano z klasztoru do
oczekującego autobusu po dwie–trzy siostry. Dziewięć kobiet, na czele z Marią
Czaplakową ze Staniątek Górnych (pracownicą gospodarstwa klasztornego),
interweniowało w sprawie wywózki sióstr u władz gminy. Staniątczanki, które
ośmieliły się zaprotestować, zostały spisane i wezwane na przesłuchania do
Krakowa.
Maria
Czaplakowa (1921–2006) ze Staniątek Górnych, pracownica gospodarstwa
klasztornego, przywódczyni protestu staniąteckich kobiet w związku z wysiedleniem
zakonnic. Na zdjęciu z mężem i córką Zofią (1958 r.). Archiwum rodzinne państwa Zofii i Adama Tureckich
Działający z polecenia władz wojewódzkich zespół spisujący
zabytki w klasztorze (była w nim m.in. Hanna Boczkowska, nauczycielka w
przedwojennym staniąteckim Gimnazjum Ziemiańskim) doradził siostrom, by zabrały
ze sobą najcenniejsze dzieła sztuki, m.in. późnogotycką monstrancję. Według
relacji p. Józefy Kicowej (ur. 1936 r.) – córki Anny Bednarczykowej –
monstrancja, kielichy i pateny ukrywane były przez trzy dni w słomie w ich
stodole, przy dzisiejszej ulicy Benedyktyńskiej. Stamtąd, dzięki życzliwemu kolejarzowi z Podłęża –
przesiedleńcowi o nazwisku Horwat, przewieziono je w przedziale służbowym
pociągu do Alwerni. Podobnie postąpiono z kopią obrazu Matki Boskiej Bolesnej,
przechowywaną przez trzy tygodnie w szafie u Bednarczyków. W przejściowe
ukrycie rzeczy zaangażowana była późniejsza ksieni s. Alina Imelda
Niewmierzycka. Zakonnicom nie pozwolono zabrać szkolnych sprzętów (mebli,
wyposażenia gabinetów, zbiorów i biblioteki szkolnej). Prezydium PRN w Bochni
rozdzieliło je później pomiędzy okoliczne szkoły.
Z lewej: monstrancja
poźnogotycka z 1534 r. Po wyjeździe sióstr przechowywana przez trzy dni u
sąsiadów zakonnic, państwa Bednarczyków. Z prawej: ksieni Imelda Niewmierzycka z ks. kardynałem metropolitą krakowskim Karolem Wojtyłą (1971 r.). Muzeum klasztoru benedyktynek w
Staniątkach
Jedna z 4 kopii
obrazu Matki Boskiej Bolesnej z kaplicy kościoła w Staniątkach namalowanych
przez s. Klarę Sulisławę Goy (1884–1981). Pierwsza, z 1915 r., ustawiona na
blacie ołtarzyka w kapliczce u oo. bernardynów w Alwerni towarzyszyła
zakonnicom prawie od początku zesłania. Fot. Wojciech Wójcik
57 benedyktynek wysiedlonych wraz z matką ksienią Ireną
Modestą Salezją Terlikiewiczówną umieszczono w klasztorze bernardynów w Alwerni
(ich z kolei wywieziono do Kalwarii Zebrzydowskiej). Mieszkańcy Staniątek na
różne sposoby wspomagali wywiezione siostry. Najbardziej aktywne w dowożeniu
pakunków z żywnością były Genowefa Kaliszka i Anna Bednarczykowa. Pani Bednarczykowa,
postrzegana przez wydział ds. wyznań WRN jako „jedna z promotorek niepokojów
wśród ludności”, przeprowadzała też zbiórki pieniężne na wsparcie zakonnic.
Gotówkę dowoziła siostrom wraz z synem Jerzym. Katarzyna Mucha („Muszonka”)
dostarczała im własnoręcznie wyrabiane pieczywo. Pomocy na miejscu dłużej
udzielały siostrom Maria Kurelówna i Wiktoria Kosekówna („Wikcia”). Mniszki
wspierała także Zofia Szramowa (jej córka, Emilia, była absolwentką
klasztornego gimnazjum).
Anna
Bednarczykowa (1895–1980) ze Staniątek z córką s. służebniczką Michaliną. W
opinii Wydziału ds. Wyznań WRN – „jedna z promotorek niepokojów wśród
ludności”, zaangażowana w pomoc przesiedlonym ss. benedyktynkom i czasowe
przechowanie najcenniejszych zabytków klasztornych. Archiwum rodzinne państwa
Józefy i Kazimierza Kiców
Wywiezienie sióstr służebniczek starowiejskich
Zgromadzenie sióstr służebniczek starowiejskich w Staniątkach
również otrzymało z prezydium WRN w Krakowie nakaz opuszczenia domu zakonnego.
Wywiezienie ich miało dramatyczny przebieg. W związku z fizycznym oporem sióstr
i wspierających je mieszkańców trójka likwidacyjna użyła funkcjonariuszy z
bocheńskiego UBP, którzy kilkakrotnie szturmowali dom. W końcu siłą
wyprowadzili zakonnice, niektórym wykręcając ręce. 15 sióstr wywiezionych
zostało do innych placówek zgromadzenia (w Krakowie, Świątnikach, Rudawie i
Grodkowicach).
Zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Marii Panny z Poręby w
województwie opolskim zostały przywiezione do Staniątek autobusami 6.08.1954 r.
około godziny 8:00. Dzień wcześniej oraz nocą przywieziono i wyładowano rzeczy
zakonnic.
W klasztorze sióstr benedyktynek umieszczono 218 zakonnic i
dwie kobiety świeckie, które jednak wkrótce wyjechały. Siostry ulokowano w
celach o różnej pojemności (od dwu do jedenastoosobowych). Oficer UBP oceniła,
że klasztor pomieściłby jeszcze 200 mniszek. W domu zakonnym służebniczek
starowiejskich osadzono 76 zakonnic. Według stanu stwierdzonego przez matkę
generalną zgromadzenia na koniec września 1954 r. w Staniątkach były łącznie
293 (217+76) siostry przesiedlone z opolskiego (z przywiezionych jedna
wystąpiła z zakonu – o czym niżej).
Jak napisała w raporcie chor. Glanowska z krakowskiego WUBP,
„Przewiezienie zakonnic nie nastręczyło większych problemów, jedynie nastąpiło
zamieszanie z rzeczami sióstr, które nie wszystkie zostały dostarczone do
właściwych miejsc nowego pobytu zakonnic i musiały jeździć do innych ośrodków w
celu ich odnalezienia”. Zakonnice otrzymały zakaz kontaktowania się z osobami
świeckimi, a jedynie w uzasadnionych przypadkach mogły wyjść z domu – wyłącznie
za zgodą administratorów, wyznaczonych i osadzonych w ośrodkach przez prezydium
WRN. Administratorzy spełniali rolę pośredników pomiędzy zakonnymi radami
gospodarczymi, które kierowały działalnością sióstr w ośrodkach, a światem
zewnętrznym.
W klasztorze na ss. służebniczki porębskie oczekiwały dwie
siostry urszulanki z Krakowa, które służyły przyjezdnym pomocą w pierwszych
dniach pobytu na nowym miejscu. Oficer UBP relacjonowała, że nastrój wśród
sióstr był niedobry. Zakonnice „histeryzowały”, chciały wracać. Krążyła wśród
nich informacja, że przez miejscowe społeczeństwo uważane są za Niemki, a nawet
za zbrodniarki, które trzyma się pod kluczem. Siostry płakały, gdy odwiedzali
je duchowni z poprzednich placówek.
Rozpracowanie przesiedlonych zakonnic przez UBP
W trakcie ankietyzacji rozmowy z przybyłymi siostrami odbyły
także funkcjonariuszki krakowskiego WUBP. Na ich podstawie wytypowały grupę
zakonnic dobrze lub bardzo dobrze znających język polski, z której – według
nich – kilka dawało nadzieję na pozyskanie do współpracy operacyjnej.
W listopadzie 1954 r. ppor. Muszyńska z WUBP w Krakowie,
której zlecono „opiekę” nad przesiedlonymi siostrami, sporządziła „Ramowy plan
rozpracowania SS Służebniczek Porębskich”. Wskazała w nim przewidywane formy
wrogiej działalności zakonnic, w tym: przeciwstawianie się zarządzeniom władzy
świeckiej, sabotowanie produkcji zorganizowanej dla nich przez spółdzielnie
pracy, wywoływanie fermentu i niezadowolenia, rozprzestrzenianie przez
odwiedzających z zachodu (a także poprzez kontakty korespondencyjne) fałszywych
informacji o życiu i sytuacji przesiedlonych – „(…) co w efekcie może dać w
łapy imperialistów temat do szczekania”. Oficer przewidywała, że uzyskanie
przez klasztory większej swobody (np. możliwość częstszego wychodzenia poza
miejsce zamieszkania) może spowodować negatywne oddziaływanie na miejscową
ludność (np. wskazywała na bliskie sąsiedztwo klasztoru z PGR-em).
Wobec wymienionych „zagrożeń” za niezbędne uznała, by w
kierunkach pracy operacyjnej uwzględnić m.in.: zlecenie posiadanym już
informatorom uzyskiwanie informacji dotyczących sytuacji wewnętrznej,
instrukcji wydawanych przez radę gospodarczą oraz przekazywanych przez siostry
wizytujące z domu generalnego, wiadomości o działalności poszczególnych
zakonnic, ich postawach, o treści pisanych i otrzymywanych listów, o osobach
odwiedzających i charakterze tych odwiedzin, o pracy kapelana.
Za konieczne uznała odpowiednie ustawienie wymigującego się
od pracy informatora ps. „Pluta” (była to siostra pozyskana do współpracy w
poprzednim miejscu pobytu), zwerbowanie jeszcze kilku informatorów i rezydenta,
któremu by podlegali. Zwróciła uwagę, by w rozmowach z kadrowcem spółdzielni produkcyjnej
ukierunkować go na „właściwy” dobór pracowników mających pełnić stałe funkcje w
klasztorze. Do rozpracowania klasztoru planowała wykorzystanie informatorów z
sieci już istniejącej w miejscowości i wytypowanie kandydatów na nowych
współpracowników, w tym osób mogących udzielać noclegów dla gości
odwiedzających siostry.
Werbunek informatorów w klasztorze
Niezwłocznie podjęto próby pozyskania kilku wytypowanych
zakonnic do współpracy. Wobec jednej próbowano wykorzystać fakt, że jeszcze w
sierpniu zdecydowała się wystąpić z zakonu. W zamian za informacje o nastrojach
wśród sióstr i wskazanie innych zamierzających wystąpić obiecano jej pomoc w
realizacji zamiaru. Po dwóch rozmowach wstępnych okazało się jednak, że z
pomocą przyszedł jej szwagier (członek PZPR) i siostra za zgodą matki
generalnej wystąpiła z zakonu z końcem września.
Inną siostrę, która również chciała wystąpić z zakonu,
funkcjonariuszka UB zwerbowała doraźnie. „Sumienna” podała jej jednak tylko
imiona zakonne mniszek noszących się z zamiarem wystąpienia, ale nie będących w
zainteresowaniu UB (bardzo słabo lub wcale nie posługiwały się językiem
polskim). Poza tym oficer stwierdziła, że oprócz ewentualnych informacji na
temat nastrojów w klasztorze nic od niej nie uzyska i zakonnica nie była więcej
indagowana.
Wspomniana wcześniej „Pluta” rozczarowała Muszyńską. Siostra
powiedziała jej wprost, że „(…) przesiedlenie, wilgotne mury klasztoru i ciężka
praca, to wszystko zdąża do wpędzenia zakonnic do grobu”. Oświadczyła to w
kontekście wyśrubowanych norm pracy w szwalni. Oficer postrzegała siostrę jako
osobę energiczną, gadatliwą, o dużych możliwościach uzyskiwania informacji.
Jednak zorientowała się, że w tej gadatliwości zakonnica zbywa ją nieistotnymi
treściami. Mimo to pomogła jej w uzyskaniu zgody na leczenie na Śląsku, za co
mniszka podziękowała przed wyjazdem.
Współpracowniczka „Maria” miała wgląd do korespondencji
sióstr. Poza tym dość dobrze znała relacje (niesnaski) pomiędzy siostrami z
rady gospodarczej. Prowadząca ją Muszyńska, zawiedziona, uznała, że „Marię” może
wykorzystać właściwie tylko na tym drugim polu i to w wąskim zakresie.
„Czarna” ograniczała się do przekazywania informacji
dotyczących warunków pracy w szwalni, w tym wyśrubowanych norm produkcji.
Przyniosło to pozytywny skutek dla zakonnic, gdyż odstąpiono od narzucania
norm. Pracodawcy uznali, że wystarczającą motywacją będzie uzależnienie
wysokości zarobków od efektów pracy (akord).
Z informacji przekazanych przez „Sprawiedliwego” wynika, że
UB wiedział o staniątczanach wchodzących na teren klasztoru: Katarzynie Musze
(pomocnicy kościelnej), Janie Malarzu i Józefie Łachu (elektrykach) oraz
Stanisławie Szramie. Brak jakiejkolwiek dokumentacji wytworzonej na ich temat
może świadczyć, że ewentualne próby pozyskania ich do współpracy spełzły na
niczym lub stwierdzono u nich brak predyspozycji do takiej roli.
Informatorzy z zewnątrz klasztoru
Staniąteccy informatorzy pozyskani przez UB do innych
zagadnień właściwie nie mieli możliwości uczestniczenia w rozpracowywaniu klasztoru.
Dlatego próbowano zwerbować osoby mające dotarcie do zakonnic. Wytypowano
kandydata na współpracownika (jedną z osób pracujących na poczcie) i pozyskano
go. Oficjalną, podaną w raporcie podstawą werbunku były… „uczucia
patriotyczne”.
Informator był dość aktywny. Przekazywał oficerowi UB, od
kogo z zagranicy przychodziły listy do sióstr i do kogo siostry wysyłały
korespondencję. Nie wiadomo, w jaki sposób poznawał również zawartość paczek,
które przychodziły do klasztoru. Podawał, których mieszkańców odwiedzają
siostry i którzy z nich przychodzą do klasztoru. Z doniesień można
wywnioskować, że faktycznie postrzegał przeniesione z zachodu siostry jako
osoby wrogie dla Polski. Drażniło go, że rozmawiają po niemiecku (miał przykre
doświadczenia z Niemcami z czasu wojny). Jego lojalność sprawdzano przez innego
współpracownika ze Staniątek. Informator zakończył współpracę 5.12.1956 r. Nie
pobierał (odmówił!) wynagrodzenia za przekazywane informacje.
Perlustracja korespondencji
Ppor. Muszyńska zwróciła się do szefa WUBP o wyrażenie zgody na półtoramiesięczną kontrolę korespondencji przychodzącej i wychodzącej z klasztoru. Potrzebę perlustracji argumentowała brakiem konkretnej wiedzy, które z zakonnic nadal prowadzą lub w przeszłości prowadziły zorganizowaną działalność rewizjonistyczną. Ponadto twierdziła, że drogą korespondencji idą na zachód fałszywe informacje dotyczące złych warunków materialnych panujących w klasztorze, głodu itp. Ta metoda inwigilacji miała pomóc w ustaleniu najbardziej aktywnych w tej kwestii zakonnic i zdemaskować inspiratorów. Ponieważ zdecydowana większość korespondencji prowadzona była w języku niemieckim, zaszła potrzeba zaangażowania tłumacza. Przekładu sfotografowanych listów dokonywał ten sam oficer, który tłumaczył wyjaśnienia byłego gestapowca wydanego Polsce, Kurta Heinemeyera.
Żadna z zastosowanych form i metod pracy operacyjnej UB w rozpracowywaniu zakonnic nie przyniosła rezultatu w postaci potwierdzenia ich rewizjonistycznej działalności.
Wybory do Gromadzkiej Rady Narodowej
W grudniu 1954 r. odbyły się wybory
do rad narodowych, a zakonnice – wtedy w liczbie 292 – stanowiły liczący się
elektorat. Gromadzka Rada Narodowa w Staniątkach liczyła 27 członków, a wybrali
ich mieszkańcy Staniątek, Podłęża, Zagórza i Suchoraby. Przed wyborami odczyty
dla zakonnic zorganizował PAX, a wygłosili je przedstawiciele organu prasowego
stowarzyszenia – Słowa Powszechnego. Spośród staniąteckich kandydatów
służebniczki bliżej znały sekretarza POP PZPR w PGR, z którym załatwiały sprawy
gospodarcze. W organizacji partyjnej uchodził on „za słabego politycznie i
dającego dowody religjanctwa (pisownia oryg.) np. przez całowanie sióstr w
rękę, w wypadkach, gdy się z nimi kontaktuje.”. Prawie wszystkie mniszki
przystąpiły do głosowania. Nie wszystkie korzystały z zasłon (oddawały karty bez skreśleń), podobnie jak
kapelan klasztorny. Tylko trzy obłożnie chore zakonnice i jedna ze złamaną nogą
nie zagłosowały. Kilka lżej chorych dowieziono bryczką do punktu wyborczego.
Życie codzienne zakonnic
Po pierwszym szoku z powodu przesiedlenia siostry powoli
adaptowały się do nowej sytuacji. Choć warunki kwaterunku nie były bardzo złe,
brakowało opału. Problemy z wyżywieniem były właściwie tylko na początku.
Siostry zarabiały na swoje utrzymanie pracą w szwalni na dwie zmiany (szyły rękawice
robocze, wykańczały ręcznie bieliznę), a także pracowały na polach PGR-u – np.
zbierały ziemniaki (na to zgodę musiał wydać sam wicedyrektor Urzędu ds. Wyznań
w Warszawie!). Z 217 mniszek zatrudnionych mogło być 96. Reszta albo liczyła
powyżej 60 lat, albo chorowała. Zakonnice prowadziły gospodarstwo rolne oraz
ogrodnicze. Wspierały je rodziny i miejscowe społeczeństwo. Z czasem warunki
bytu poprawiły się na tyle, że nawet sama matka generalna uznała narzekanie na
nie za bezpodstawne.
Mniszki do końca jednak nie chciały się pogodzić z tym, że
nie mogły realizować posługi wobec mieszkańców wsi, np. poprzez dawanie
zastrzyków czy pielęgnację chorych, gdyż miały zakaz wychodzenia (z czasem
łagodzony). A przecież do tego m.in. zostały powołane i taki cel im
przyświecał, gdy wstępowały do zgromadzenia.
Działalnością zakonnic w obu miejscach pobytu przesiedlonych
kierowały rady gospodarcze. Przewodniczącymi rad były siostry przełożone, a w
ich skład wchodziły ponadto zastępczynie przewodniczących i członkinie – każda
odpowiedzialna za określony aspekt działalności (produkcyjny, ekonomiczny,
gospodarczy…).
Wspomniani wcześniej administratorzy prezentowali różne
postawy wobec zakonnic. Mniszki słusznie przypuszczały, że mieli kontakty z UB.
Wydaje się, że siostry miały zaufanie do Albina Dąbrowskiego (pozyskanego przez
UB na rezydenta ps. „Benedykt). Należy stwierdzić, że był on zakonnicom
przychylny – np. popierał ich starania o wyjazd na leczenie. Na podstawie
zachowanych materiałów trudno twierdzić, że czerpał z tego tytułu jakieś
wielkie korzyści operacyjne. Wcześniej, będąc oficerem UB, został z usunięty z
formacji za „brak czujności”. Siostry były mu wdzięczne do tego stopnia, że na
święta obdarowały go paczkami ze słodyczami dla dzieci.
Pomimo przywyknięcia do nowego miejsca pobytu zakonnice
zawsze, do końca pobytu w Staniątkach, wyrażały wolę powrotu w rodzime strony.
Powroty
Pierwsze oznaki zwiększenia swobody działania klasztoru
odnotowano jeszcze w czerwcu 1955 r., kiedy to usunięto administratorów. Październik
1956 r. przyniósł przemiany polityczne w Polsce i powrót sióstr do swoich
macierzystych domów stał się możliwy. Stopniowo, nielicznie, nawet bez
zabiegania o zgodę władz, siostry były przenoszone do miejsc ich pierwotnego
pobytu i działalności. Pod koniec listopada Episkopat z rządem uzgodnili
likwidację „ośrodków pracy” – w tym staniąteckich – i w grudniu zakonnice
sukcesywnie, już „legalnie”, powracały do siedzib swojego konwentu.
S.
Helena Anzelma Przybylska (1906–1990), kronikarka, bibliotekarka, archiwistka opactwa sióstr benedyktynek w Staniątkach. Trzy zdjęcia
od lewej pochodzą z dowodu osobistego, czwarte z kenkarty. Archiwum klasztoru benedyktynek w Staniątkach
Pierwsze trzy benedyktynki wróciły z Alwerni do Staniątek w
południe 10 grudnia. Z powodu problemów z transportem 46 zakonnic dojechało do
Staniątek autobusem dopiero w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia, wieczorem.
Pierwsza po powrocie Wigilia w klasztornej tradycji została nazwana „Wigilią na
tobołkach”. Niestety cztery benedyktynki nie doczekały jej, gdyż zmarły na
wygnaniu. Ostatnie cztery mniszki wróciły po Święcie Trzech Króli.
Źródła:
Archiwum klasztoru sióstr benedyktynek w Staniątkach,
Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie,
Informacje od przeoryszy klasztoru ss. benedyktynek w Staniątkach, s. Wandy Benedykty Nogaj, Staniątki 2021,
Bogusław Krasnowolski, Historia klasztoru Benedyktynek w Staniątkach, Kraków 1999,
Relacja ustna p. Zofii Cabałowej, Staniątki 2021,
Relacja ustna p. Józefy Kicowej, Staniątki 2021.